W 4. rundzie PGE Ekstraligi Cash Broker Stal Gorzów pokonała na własnym torze Grupa Azoty Unię Tarnów w stosunku 53:37. Z bardzo dobrej strony w tym spotkaniu pokazał się Szymon Woźniak, zdobywca 14 punktów.
Jedyne „oczko” wychowanek bydgoskiej Polonii zgubił w 5. biegu, w którym oglądał plecy Nickiego Pedersena. W pozostałych linię mety mijał jako pierwszy, wliczając to powtórkę ostatniego wyścigu, w którym upadł na murawę po kraksie spowodowanej przez Bartosza Zmarzlika. Na szczęście skończyło się na potłuczeniach, a w powtórce zawodnik ten okazał się najlepszy.
– W piętnastym biegu najpierw miałem przed oczami Nickiego na motorze, potem Bartka poza motorem, później maszynę startową, a następnie już tylko tę dmuchaną reklamę na murawie. Całe szczęście, że dmuchaną, bo trochę skutecznie zamortyzowała moje uderzenie. Cieszę się, że to się tak skończyło, bo z mojej perspektywy naprawdę niewiele zabrakło, żebym tam zahaczył leżących na torze, a praktycznie już lecących kolegów. Wiadomo, że ja też byłem trochę poobijany, ale chyba tylko tyle. Mogę powiedzieć, że trzymam kciuki za to, aby Nicki był cały i zdrowy. Chciałem podziękować przede wszystkim mojemu teamowi, chłopakom, jak również kolegom z drużyny i ich mechanikom. Tam chyba w piętnastu pracowali przy tym moim motocyklu, żeby go „reanimować”. W ostatniej chwili wyjechałem na tor, udało się jeszcze ten wyścig wygrać, miałem zatem szczęście w nieszczęściu – skomentował sytuację z 15. wyścigu, Szymon Woźniak.
Jeden z liderów gorzowian w niedzielnym spotkaniu, dotarł na nie z dalekiej Rosji. W piątek rywalizował bowiem w Bałakowie w jednym z półfinałów Indywidualnych Mistrzostw Europy. Opuścił zatem ostatnie przedmeczowe treningi, mógł jednak skorzystać z próby toru.
– Miałem za sobą ciężki tydzień i spore przedsięwzięcie logistyczne. W sobotę wróciłem z Bałakowa. Podróż trwała pół nocy i cały dzień. Cieszę się z tego, że pomimo, iż byłem zmuszony odpuścić treningi, czego nie lubię robić, trener pozwolił mi pojechać próbę toru, która „zakleiła” tę lukę. Od naszego ostatniego meczu ligowego u siebie mieliśmy długą przerwę, pogoda mocno się zmieniła, tor też już jest delikatnie taki „wiosenno – letni”, jaki powinien być. Cieszę się, że to wszystko poukładało się w całość. Jestem zadowolony z wyniku drużyny. Jedziemy bez Martina (Vaculika – przyp. red.), ale myślę, że pokazaliśmy charakter, pomimo tego, iż wiele osób skazywało nas na ciężką przeprawę, która rzeczywiście taka była. Mimo wszystko udało nam się w tej końcówce „podszlifować” wynik. Myślę, że naprawdę pokazujemy charakter i czekamy z niecierpliwością na Martina. To jednak też dodaje nam motywacji do dobrej jazdy – zaznaczył.
Wracając do występu w rosyjskim Bałakowie, Woźniak w turnieju półfinałowym IME zajął czwarte miejsce. Premiowane awansem były tylko trzy pozycje, a walkę o awans do turnieju Challenge przegrał on w wielkim finale. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że serię zasadniczą zwyciężył on z kompletem punktów. Przy tak skonstruowanych zasadach, przegrywając finał, tracił on wszystko. Niemniej jednak wiemy już, że organizatorzy przyznali mu zaproszenie na finał eliminacji, na zasadach „dzikiej karty” i 5 maja stawi się on we włoskim Terenzano.
– W Bałakowie cel nie został osiągnięty. 15 punktów w rundzie zasadniczej, to tak naprawdę w tej formule nic nie znaczy. Wraz z moim teamem robiłem tak, żeby w tym wyścigu finałowym wszystko poszło, jak należy. Popełniłem jednak kilka drobnych błędów, które w ostatecznym rozrachunku zadecydowały o tym, że przyjechałem do mety ostatni, począwszy od – jak się potem okazało – złego wyboru pola startowego. Ten start nie do końca wyszedł mi tak, jakbym chciał. Na moje nieszczęście, rosyjski zawodnik (Ilja Czałow – przyp. red.) akurat z tego pierwszego pola wyskoczył. Ono w trakcie zawodów nie było za dobre. Ten tor był w takim stanie, że później raczej jechaliśmy gęsiego. Ja już do tego jednak nie wracam. Uważam, że w Bałakowie zrobiłem kawał dobrej roboty. Zawaliłem wyścig finałowy, ale to już było, czasu nie wrócę. Nie będę rozpaczał nad rozlanym mlekiem. Wiadomo, że jestem zły, ale to już przeszłość i nic z tym nie zdziałam – mówił, nie wiedząc jeszcze o „dzikiej karcie” na turniej w Terenzano.
W pierwszym spotkaniu, rozegranym na stadionie im. Edwarda Jancarza, zawodnik ten zdobył tylko dwa punkty. Progres od meczu z Get Well Toruń jest bardzo widoczny, skoro już w kolejnej ligowej odsłonie zgubił on zaledwie jedno „oczko”. Słabszy występ na inaugurację mógł być spowodowany głównie tym, iż w tamtym czasie nie miał on za sobą zbyt wiele jazdy na torze. – Do tego pierwszego meczu tym bardziej nie wracam. Tak naprawdę dla mnie wiosna przyszła trochę za późno. Jestem zawodnikiem, który może musi nakręcić trochę więcej kółek niż inni i dogadać się ze sprzętem. Przede wszystkim sam muszę wejść w odpowiedni rytm jazdy. Tamten mecz z Toruniem to były moje pierwsze zawody w sezonie. Wiadomo, że nie były one dla mnie udane, ja nie byłem z tego wyniku absolutnie zadowolony, wręcz przeciwnie. Nie brałem sobie jednak tego do głowy. Wiedziałem, że potrzebuję kilku spokojnych treningów, trochę czasu i wszystko wejdzie na dobre tory. Mam nadzieję, że w kolejnych meczach będę mógł to potwierdzić – zakończył Szymon Woźniak, zadowolony ze swojego wyniku, osiągniętego w meczu z tarnowskimi „Jaskółkami”.
źródło: własne
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!