Od lat zdumiewa mnie, dlaczego młodzieżowe zawody nie cieszą się popularnością. Przynoszą sporo walki, powiew świeżości i całą pewnością nieco wydłużają czas, jaki można spędzić na stadionie, który można podciągnąć pod jakże modne „aktywne spędzanie czasu na świeżym powietrzu”.
– Co Ty tutaj robisz? – zapytał kolega w Gdańsku.
– Jestem koneserem niszowych zawodów – odpowiedziałam z uśmiechem.
Nice Cup 2V. Odpowiedziałam z uśmiechem, bo ja lubię te zawody. Lubię też 250 cc, GP w Teterow i 2. Ligę Żużlową. Tak, jestem koneserem. Tak jak Ci, którzy lubią śmierdzący ser. Absolutnie nikogo nie chce tu obrażać i nie mam na celu porównywania 2 ligi do mocnego zapachu sera. To zwyczajnie trzeba lubić.
Co mi dają młodzieżówki? Luz. Bez zbędnego szumu, nadęcia i nerwów. Wiem, że czas spędzony na tych zawodach muszę skalkulować na nieco późniejszy powrót do domu, niż normalnie. Lubię jednak patrzeć, na emocje malujące się na twarzach, pierwsze agresywne ataki na rywali. Lubię także myśleć, że kiedyś, w przyszłości, jakaś grupa z tych juniorów będzie stanowić trzon polskiej elity żużlowej. Nie rodzą się przecież jako maszynki do robienia punktów. Przechodzą określoną drogę, czasami bardzo ciężką.
Lubię słuchać o marzeniach tych chłopaków. A przecież każdy z nich chce zostać Mistrzem Świata. Lubię patrzeć na ich rozwój. Lubię patrzeć, jak za odliczone pieniążki kupią tarczki czy rękawice. Mają jeszcze ogromny szacunek do ciężko zarobionych pieniędzy. W większości tych przypadków, to się kiedyś zmieni. Prowadząc „S” klasę, nie będą pamiętać, jak pieczołowicie odliczali złotówki na części. Jak cieszyli się, że akurat stać ich na markowe gogle. Lubię wspomnieć po latach, te sytuacje.
Lubię piknikowy i swojski klimat. Lubię porozmawiać z kibicami. Na młodzieżówkach pojawiają się tylko najwytrwalsi. I mają dużo ciekawych spostrzeżeń. Pamiętam, jak jeden z sympatyków czarnego sportu zwierzył mi się kiedyś, że jego „żona nie lubi smarkatych zawodów. Ona tylko przychodzi na ligę. A stroi się jak do Kościoła. To przychodzę sam."
Lubię też wsłuchiwać się w emocje, takie prawdziwe, emocje. Nie na pokaz. „Trener to widział? No czy trener to widział?!” – tak wczoraj na gorąco przeżywał jeden z doświadczonych zawodników, który przyjechał na zawody z młodszym kolegą z drużyny.
Odpoczywam wtedy od Chomskich, Frątczaków, narwanych Norwegów, buzujących adrenaliną napinaczy, kobiet w szpilkach. To mi przypomina, o tej zupełnie ludzkiej i dostępnej stronie żużla. Bez gwiazd a obserwując być może przyszłe gwiazdy.
Dlatego warto. Nie tylko będąc koneserem.
Źródło: informacja własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!