Niektórzy ludzie po prostu lubią patrzeć, jak świat płonie. To żadne wielkie odkrycie, Internet stwierdził to już dawno. Niektórzy ludzie powinni mieć w rubryczce „zawód” we wszelkich kwestionariuszach na stałe wpisane „mąciciel”.
Żadna to obraza, drodzy państwo, instytucja trickstera, czyli złośliwego bóstwa fachowo zajmującego się stałym podważaniem porządku świata, jest znana w większości mitologii. Gorzej zaczyna być, kiedy biedatricksterem stają się ludzie absolutnie do pełnienia tej zaszczytnej funkcji nieprzygotowani.
Od jakiegoś roku popadłam w stany nostalgiczne polegające na wzdychaniu do „prawdziwego żużla”. Prawdziwy żużel, ma się rozumieć, to wał ziemny, karkówka z grilla i zawodnicy, którzy są nie tylko wyrobnikami, ale też kumplami. Taka trochę idealistyczna wizja speedwayowej Atlantydy, której echa można znaleźć w takich ośrodkach jak Poznań czy Rawicz. W Rawiczu ostatnio byłam pierwszy raz w życiu, w towarzystwie ludzi takich jak gorąca fanka Unii Leszno, która uznała, że bycie ultrasem Rawicza chyba da więcej funu, a na pewno mnie wydrenuje portfel i może by się tak przekwalifikować… No nie ma żużla prócz drugiej ligi.
Troszkę się naigrawam, rzecz jasna, przecież wielkie stadiony i wielkie imprezy mają swój niezaprzeczalny urok. Jednak i w nich czuć tę pierwotność żużla – wielka impreza jest fajna wtedy, kiedy zwali się na nią wielu kibiców i człowiek może się grzać cudzym ciepłem i uczestniczyć w wielkim rytuale. A nade wszystko, kiedy przy okazji może obejrzeć dobre ścigando. Bez dobrego ściganda nie ma dobrej szlaki, to też aksjomat. Wielka arena dla wielkiej areny, choćby wypełniona kibicami, nie zostawi w zbiorowej pamięci trwałego pozytywnego śladu. Po co nam te Warszawy i Horsensy, i nawet Cardiffy, jeżeli nie można na nich pooglądać speedwaya przez wielkie S?
Prawdziwy żużel to wiele mijanek, jasne. Ale co oprócz tego? Co łączy prowincjonalny i cudowny stadionik w Rawiczu z atmosferą święta na Narodowym? Paradoksalnie, istnieje wspólny mianownik. Poczucie przynależności. Różni ludzie przy różnych okazjach lubią powtarzać wzniosłe słowa o wielkiej żużlowej rodzinie – i ja to kupuję. Stal i Falubaz mogą się pokazowo nie znosić, ale prawdziwy gorzowski kibic nie będzie życzyć zielonogórzanom spadku – bo jak żyć bez Derbów Lubuskich? Członek żużlowej rodziny może jednych zawodników lubić bardziej, a innych mniej, ale przecież nikomu nawet z tych nielubianych nie będzie życzyć kontuzji czy końca kariery. Wewnątrz możemy toczyć nasze małe wojenki, zawodnicze, medialne i kibicowskie, ale dla świata na zewnątrz będziemy monolitem.
W takiej rodzinie jest i miejsce dla tricksterów. Taki Nicki Pedersen. Szaleniec, chodząca kontrowersja, sam kiedyś powiedział, że na torze nie ma przyjaciół, ponieważ nie umiałby się ścigać przeciwko przyjaciołom. Zdaje się nie pasować do tej żużlowej rodziny, ale jakże smutno byłoby bez niego, jak brakowałoby takiego przewrotnego punktu odniesienia. Albo, by uderzyć w inne tony, wiecznie prezesi Falubazu oraz gorzowskiej Stali, wszyscy wiedzą, o kim mówię. Jak się czasem odezwą w temacie żużlowym, człowiek się gubi, co oni właściwie chcieli powiedzieć i czy nie podważają aby praw fizyki czy coś w tym stylu. Ale żużel bez nich? Ja tego nie kupuję.
Trickster od tego jest tricksterem, że zna zasady gry, ale świadomie postanawia pójść na przekór. Gorzej, kiedy ktoś wpada do środowiska i robi burzę w szklance wody, ponieważ nie zdążył sobie przyswoić, jakie w żużlowej rodzinie panują reguły. Mało tego – on chce od wejścia cały mały świat speedwaya ustawiać pod siebie. Przeczytałam ostatnio zaskakujące słowa prezesa Nawrockiego, który zrezygnowałby najchętniej z play-offów w lidze, ale, jak się żali, kiedy z tym pomysłem wyszedł na spotkaniu prezesów, został zakrzyczany. Cóż, żadne środowisko nie lubi, kiedy ktoś przychodzi z zewnątrz i postanawia burzyć porządek świata, ponieważ jemu odpowiadają inne rozwiązania. Play-offy trzymają się w polskich ligach od dawna, jeżeli z przerwami, to krótkimi. Play-offy po pierwsze gwarantują emocje do końca sezonu, niczym owiany złą sławą wyścig finałowy Speedway of Nations, po drugie zaś – pozwalają kibicom obejrzeć więcej meczów ulubionej drużyny, i to nie tylko meczów o pietruszkę, jak to miewało miejsce za czasów „rundy finałowej” w 2006 roku.
Z prezesem Nawrockim są i inne kontrowersje, takie, jakich świat żużla nie lubi. Obietnice wielkich pieniędzy muszą znajdować pokrycie. Jakie to pokrycie, kiedy prezes stwierdza publicznie, że dziennikarze mówiący o długach Stali są przekupionymi idiotami (widzę tu spore pole dla sporów sądowych), ponieważ trener nie dostał raptem trzech tysięcy – a ten sam trener zaraz się zwalnia, gdyż rzekomo nikt mu nie płaci od czterech miesięcy? Niby wiedziałam, że trenerzy żużlowi nie zarabiają kokosów, ale trzy tysiące za cztery miesiące roboty to jakoś maławo, nie sądzicie?
Tricksterzyć chcieliby i niektórzy dziennikarze, tylko ani trochę nie umieją. Wsadzanie kija w mrowisko wymaga pewnego kunsztu i gotowości niesienia konsekwencji. Po mistrzowsku opanował tę sztukę Wrocław – czy to Bartłomiej Czekański (mogę mieć zazwyczaj diametralnie od niego odmienny pogląd na żużel, ale niezmiennie doceniam sposób przekazu), czy Wojciech Koerber. Ten drugi swoją szczerość i dociekliwość przypłacił wilczym biletem na lokalny stadion – i żyje. Tak się robi kontrowersję. A wcale nie tak, że wywleka się prywatne brudy zawodników, a kiedy o innych brudach pisze konkurencja, odnosi się do jej rewelacji w słowach: „jak pisze bulwarowa prasa…”. Jeśli jesteś bulwarówką, to miejżeż chociaż odwagę to przyznać. Jeżeli plotki interesują cię bardziej od rzetelnej analizy – to powiedz to wprost. Ponoć tabloidy też są potrzebne, ale hipokryzja z pewnością nikomu nie jest potrzebna.
Żużlowa rodzina przetrwa i takich kozaków, którzy robią wlot do niej z własnymi pomysłami i wszystkich uszczęśliwiają na siłę, dorabiając się przy tym łatki hipokrytów lub ludzi o pamięci złotej rybki, którzy nazajutrz nie pamiętają, co napisali poprzedniego dnia – lub, co gorsza, nie pamiętają, że to oni napisali, i odnoszą się do własnych słów jak do cudzych. Tylko po co nam oni? Niech będzie mniej pieniędzy, diamentów, „fejmu” i kliknięć – żużel żył sobie godnie i bez otoczki wielkiego sportu. Ale niech będzie normalnie. Bądźmy po prostu jednością, wszystkim na zdrowie wyjdzie.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!