Jakub Jamróg dostał powołanie na finał Mistrzostw Europy Par na kilka dni przed tym turniejem. Ostatecznie, jako rezerwowy na torze pojawiał się od początku zawodów, kończąc je z dorobkiem 5 punktów na koncie.
Początkowo pozycję rezerwowego piastować miał Daniel Kaczmarek. Ostatecznie udał się on do Daugavpils, by wesprzeć swoich kolegów w finale Drużynowych Mistrzostw Europy Juniorów. Wówczas propozycję złożono Jamrogowi, a ten od razu z niej skorzystał, podkreślając, że reprezentowanie swojego kraju na arenie międzynarodowej to dla niego wielki zaszczyt.
Przy kłopotach logistycznych Tobiasza Musielaka, nasz rozmówca był desygnowany do boju już od początku zawodów. Na start kolegi z zespołu zdecydowano się dopiero po jego upadku w czwartym biegu. Ostatecznie wszystko przyniosło zamierzony efekt, bo wspomniany Musielak, w parze z Grzegorzem Zengotą, zapewnili Polsce złote medale, wygrywając podwójnie decydujący wyścig z Duńczykami. – Przede wszystkim bardzo dziękuję za zaufanie i wyróżnienie mnie. Powołanie i reprezentowanie kraju to jest dla mnie duma i wielka radość. Debiutowałem jako reprezentant, więc to dla mnie wielkie wyróżnienie. Co do zawodów, to jechaliśmy na specyficznym torze w Brovst. Był on bardzo techniczny, typowo „angielski”. Starałem się jak mogłem i dobrze, że w odwodzie był Tobiasz Musielak, który po tym moim upadku świetnie mnie zastąpił i przypieczętował z Grzegorzem to zwycięstwo. Cieszymy się zatem bardzo, bo nie był to spacerek i w zasadzie ostatni bieg decydował o zajęciu miejsc od czwartego do pierwszego. Dobrze, że tak się zgraliśmy. Przede wszystkim jako drużyna, pomagaliśmy sobie, gdy ja miałem upadek, Grzegorz również. Naprawiliśmy szybko jego motocykl, wymienialiśmy się spostrzeżeniami. Byliśmy razem, jako drużyna i to fajnie zagrało – podkreślił, zadowolony po sukcesie w Danii, Jakub Jamróg.
Nasz rozmówca zapoznał się z nawierzchnią toru w Brovst w czternastym biegu dnia. Wówczas to ze startu był on lepszy od rywali, jednak gdy zaczął wyprzedzać go Oliver Berntzon, zanotował upadek. Nie z każdej części stadionu widać było przewinienie Szweda, a sędzia chwilę później wykluczył naszego zawodnika. Z tą decyzją nie za bardzo zgadzał się sam zainteresowany. – Z mojej perspektywy wyglądało to tak, że Oliver zabrał mi rękę i po prostu można było to odebrać tak, że zacząłem się kłaść. Wjechał on jednak w mój tor jazdy bardzo ostro, więc ja nie widziałem innego wyjścia, niż ewakuowanie się z motocykla. Zresztą w późniejszej rozmowie z samym Oliverem, on też się dziwił, że zostałem wykluczony. To chyba samo przez się mówi, że oboje widzieliśmy tę sytuację tak samo – podkreślił, przedstawiając swój punkt widzenia, na zaistniałą sytuację.
Po tym wydarzeniu do boju na dwa ostatnie wyścigi desygnowany został Tobiasz Musielak. Zawodnik ten musiał skorzystać ze sprzętu, pożyczonego od kolegów. Finalnie osiągnięto zamierzony efekt i wszyscy w polskim obozie mogli cieszyć się ze zdobycia złotych krążków. – Zgraliśmy się super, choć Tobiasz z Grzegorzem znają się dużo lepiej. Ja z obydwoma kolegami nigdy nie jeździłem w jednym zespole. Wiadomo, że znaliśmy się wcześniej, ale nie mieliśmy większej okazji razem bardziej współpracować. Cieszę się, że tak się zgraliśmy. Sytuacja z przełożeniem meczu w Częstochowie zmusiła nas do tego, że Tobiasz nie mógł przyjechać ze swoim sprzętem, tylko przyleciał, bo w zasadzie nie byłoby chyba fizycznej możliwości, żeby tu zdążył. Zresztą to byłoby w ogóle wariactwo. Przyleciał zatem z samymi ciuchami. Ode mnie miał kask i gogle, od Grzegorza motor. Na szczęście miał swoje ubranie (uśmiech). Od kogoś pożyczał chyba jeszcze jeden ochraniacz, zatem było to wszystko zrobione tak dość „na wariata”. Stwierdziliśmy, że ja nie miałem dobrej prędkości, pomimo tego, że przyjeżdżaliśmy z Grzegorzem na 5:1. Postanowiliśmy zatem, że Tobiasz spróbuje jazdy w biegu z Rosjanami. Gdyby tam było coś nie tak, to ja miałem wskoczyć na bieg z Duńczykami, ale on poradził sobie dobrze. Później zrobili lekką korektę. W biegu ostatnim z Duńczykami sprostali zadaniu – pochwalił kolegów z kadry.
Wychowanek tarnowskich „Jaskółek”, wraz z Grzegorzem Zengotą na obiekcie w Brovst pojawił się już na wczesnym, rannym treningu, wówczas to tor był jednak dosyć twardy. Krótko po jego zakończeniu, zaczęto jednak zgarniać nawierzchnię do jego wewnętrznej części, następnie dosypywać nowej, czerwonej mieszanki, a na koniec mocno go nawadniano. W czasie zawodów był on zatem inny niż na treningu, warto zatem zastanowić się nad zasadnością brania udziału z jazdach próbnych. Tym razem wcześniejsze pojawienie się na arenie finału, miało jednak również swoje plusy. – To jest taka bardzo klasyczna zagrywka. Zawsze pomaga się swoim. Nie wiem, czemu to służy, żeby po treningu została dosypywana świeża nawierzchnia. Ona dość mocno zmieniła ten tor, nie jakoś strasznie, ale jednak. Udział w treningu ma sens o tyle, że w moim przypadku było to łapanie kątów, bo nie mam dużego doświadczenia w jeździe na torach o takiej geometrii. Łuki były dość ostre, więc tutaj po prostu ja łapałem sobie kąty. Gdyby to był taki tor typowo „średnio europejski”, popatrzyłbym na niego gołym okiem i widziałbym, że nie miałby on aż tak specyficznej geometrii, że trzeba byłoby się w niego wjechać, to być może zrezygnowałbym z tego treningu. Był on bowiem kolejnym w mojej karierze, kiedy przyjeżdżało się, a po nim wyjeżdżały jakieś „totalne” maszyny i zmieniały jego oblicze o 180 stopni, więc nie wiem, czemu to służy. W moim przypadku i chyba też Grzegorza, chcieliśmy połapać kąty. Mamy trochę doświadczenia, wymienialiśmy się wskazówkami. Pomagaliśmy sobie nawzajem i mimo tej zmiany tego toru, poradziliśmy sobie – zaznaczył złoty medalista Mistrzostw Europy Par, Jakub Jamróg.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!