Za Wiktorem Lampartem intensywny, ale i bardzo owocny weekend. W sobotę w niemieckim Stralsund rywalizował on o jeden z medali Indywidualnych Mistrzostw Europy Juniorów i zakończył zmagania na podium.
Tegoroczny finał Indywidualnych Mistrzostw Europy Juniorów miał niezwykle silną obsadę. Jeszcze do niedawna były to rozgrywki dla zawodników do lat 19, lecz postanowiono jakiś czas temu zwiększyć limit do lat 21. W niemieckim Stralsund o tytuł rywalizowali m.in. Dominik Kubera, Frederik Jakobsen, Andreas Lyager, Oleg Michaiłow czy Joel Kling i Jan Kvech. Nie zabrakło także Wiktora Lamparta, który zaprezentował się z naprawdę bardzo dobrej strony. Trzynaście punktów i tylko dwie porażki – z Kuberą oraz Lyagerem dały mu drugie miejsce i srebro!
– To był bardzo duży sukces. Przegrać z Kuberą to nie wstyd. Aczkolwiek po każdych zawodach muszę analizować i wyciągać wnioski, bo chcemy dążyć do perfekcji. Zdaje sobie sprawę, że można było nawet zrobić więcej, bo z korzystniejszym numerem startowym byłaby duża szansa na zwycięstwo. Zarówno Wiktor, jak i ja byliśmy na tym torze pierwszy raz. Tamtejszy tor jest twardy, czarny, bardzo długi i podobny do tego w Krośnie, choć dużo węższy. Liczył się tam głównie start i nie było możliwości wyprzedzania. W dodatku, zewnętrzne pola nie były korzystne. W takich imprezach, gdzie wszystkie pola nie są równe, ważne jest też szczęście przy losowaniu numerów. W biegu przeciwko Dominikowi Kuberze mieliśmy zewnętrzne pole, a on miał drugie. Wiktor i Dominik wystartowali równo, ale Kubera ze swojego pola miał bliżej do wejścia w łuk i do krawężnika. Pomimo tego, że Wiktor był szybszy, to nie miał jak minąć rywala – mówi Rafał Trojanowski, który zajmuje się rozwojem kariery młodszego z braci Lampartów.
Dla Lamparta to pierwszy w karierze finał IMEJ, zakończony od razu srebrnym medalem. Do złota jest już zatem blisko, a czasu na osiągnięcie tego kroku jest naprawdę sporo. – Z jednej strony tak, ale z drugiej to nie skupiamy się na tym, ile jeszcze Wiktor ma lat na wygranie takiej imprezy. Na każde zawody trzeba jechać przygotowanym w stu procentach i z chęcią wygrywania. A medale przychodzą później.
Dzień po zawodach w Niemczech młody żużlowiec musiał zameldować się w Rybniku, gdzie Speed Car Motor Lublin rywalizował w pierwszym meczu finałowym Nice 1. Ligi Żużlowej. Rybniczanie wygrali to spotkanie 52:38, a Wiktor Lampart przy swoim nazwisku zapisał tylko trzy punkty. Dodatkowo zaliczył nieprzyjemny upadek wraz ze swoim bratem Dawidem po odważnym ataku Andrzeja Lebiediewa. Logistycznie było to dla teamu Lampart Racing z pewnością wyzwanie. Trojanowski na łamach oficjalnej strony lubelskiego klubu to potwierdza. – Takie imprezy jak ta w Stralsund są dosyć męczące. Do pokonania mieliśmy 1000 kilometrów. Przyjechaliśmy do Niemiec w piątek i spaliśmy w hotelu. Dzień zawodów był bardzo intensywny. O godzinie 8 rano odbyła się kontrola motocykli. Dwie godziny później zaplanowano trening, na którym były dwa wyjazdy na tor, natomiast o godz. 15 była następna kontrola sprzętu. Zawody były dopiero o godz. 19 i kończyły się około 22. Tym samym, przez praktycznie 14 godzin byliśmy na stadionie. To męczące i nie wiem, czemu trwa aż tak długo. Np. dziwnym przepisem jest wymysł o kontroli przed treningiem, ale cóż, tak jest wszędzie.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!