Oskar Bober był jednym z ojców sukcesu lubelskiego żużla. 21-latek przyczynił się do awansu Speed Car Motoru do PGE Ekstraligi, będąc jednym z czołowych juniorów na zapleczu najlepszej ligi świata.
Na papierze duet młodzieżowy Wiktor Lampart – Oskar Bober już mógł napawać optymizmem drużynę prowadzoną przez Dariusza Śledzia. I tak było też na torze. Rzadko tracili oni punkty, a Bober indywidualnie w trzynastu spotkaniach wywalczył 55 punktów i 12 bonusów, co dało mu średnią biegową 1.718 (w 39 biegach). Taki rezultat klasyfikuje go na dwudziestym siódmym miejscu m.in. przed czwórką zawodników Car Gwarant Startu Gniezno czy czołowym jeźdźcem ubiegłego sezonu – Mateuszem Szczepaniakiem.
– Zakończyliśmy go happy-endem, bo w bardzo fajnym stylu awansowaliśmy do PGE Ekstraligi. Scenariusza na ten sezon nie mogliśmy wyobrazić sobie w bardziej kolorowych barwach. Mieliśmy super doping i stadion pełny kibiców niemal na każdym meczu. Atmosfera była świetna, podobnie jak praca wszystkich ludzi w klubie – mówi Oskar Bober na łamach oficjalnej strony internetowej klubu.
Reprezentant Speed Car Motoru Lublin zakończył w tym sezonie swoją przygodę z młodzieżowym ściganiem. Niestety dla niego, ale nie udało mu się stanąć na podium żadnej z krajowych czy też międzynarodowych imprez, a na pocieszenie został mu tytuł drugiego juniora w Nice 1. LŻ. – Na pewno chciałem osiągnąć trochę więcej w mistrzostwach Polski i w mistrzostwach świata. Bezpośrednią przepustką do drugiej z tych imprez był Finał Srebrnego Kasku, który rozegrano w Lublinie. Nie udało mi się jednak wtedy awansować, bo zepsułem jeden wyścig i wypadłem z rywalizacji. Natomiast w finale MIMP w Częstochowie pojechałem dosyć przeciętnie. Indywidualnie nie był to wymarzony sezon. Pod względem dorobku punktowego zostałem drugim juniorem Nice I Ligi Żużlowej. Przed sezonem moim celem było pierwsze miejsce w tej klasyfikacji, ale miałem bardzo dużą konkurencję w postaci Wiktora Lamparta, którego nazywam „młodym Hancockiem”. Cóż, nie było najgorzej, ale mogło być lepiej – dodaje.
Jeszcze w sezonie 2016 w Lublinie nie było ligowego ścigania, a dwa lata później Koziołki po wielu latach przerwy wracają do najwyższej klasy rozgrywkowej. Dokonali bardzo trudnego zadania, ale jak widać nie było to niewykonalne. – Napisaliśmy historię, której nikt się nie spodziewał. Dwa awanse w dwa lata to super sprawa. Aż strach się bać, co będzie za rok, skoro tak to wszystko dobrze idzie. W 2017 roku od razu wiedzieliśmy, że musi być awans za wszelką cenę. W minionym sezonie nie było aż takiej presji na promocję na wyższy szczebel, mimo to, udało się awansować, a takiej sztuki to chyba nikt jeszcze nie dokonał. Ten klub się odrodził się i pokazuje swą moc. Z każdym rokiem jest coraz silniejszy. To pokazuje jak fajnie można zbudować wszystko od zera i się rozwijać. A można dokonywać takich rzeczy jeśli jest odpowiednie zarządzanie i właściwi ludzie na właściwych stanowiskach.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!