Jak wczoraj informowaliśmy, Greg Hancock, po upadku Stali Rzeszów, ma niemały problem ze znalezieniem nowego klubu w Polsce. Śmiem twierdzić, że Amerykanin sam sobie zgotował taki los.
Jak wiadomo, od sezonu 2018, Hancock miał być znakomitą twarzą projektu Ireneusza Nawrockiego, która miała wyprowadzić Stal Rzeszów do PGE Ekstraligi. Jak się jednak okazało, współpraca Amerykanina z zespołem z Podkarpacia trwała tylko rok i to nie do końca z jego winy. Niestety dla wielokrotnego mistrza świata, dogadanie się z "filantropem" okazało się być prawdziwie zgubne.
Myślę, że zdecydowana większość kibiców pamięta w jaki sposób Hancock opuszczał PGE Ekstraligę po sezonie 2017. Amerykanin był przymierzany do co najmniej kilku klubów, w tym do Get Well Toruń, w którym startował już wcześniej. Doświadczony i, co by nie mówić, łasy na pieniądze zawodnik, postanowił ostatecznie zejść aż do 2. Ligi Żużlowej, gdzie miał nie tylko wysoki kontrakt, ale także świadomość łatwo zdobywanych punktów. Teraz przychodzi mu za to zapłacić.
Nie da się ukryć, że Hancockowi podobało się w Rzeszowie. W sumie według nieoficjalnych informacji był on jedynym zawodnikiem, który był systematycznie spłacany. W końcu chyba każdy wie, że bez wykonanych przelewów, 48-letni zawodnik nawet nie stanąłby pod taśmą. Nie dziwi więc fakt, że miał w Stali jak u Pana Boga za piecem.
To jednak okazało się zgubne. Mimo wielu sygnałów alarmowych, Hancock postanowił przedłużyć umowę, raczej nawet nie prowadząc rozmów z klubami z najwyższej klasy rozgrywkowej. Te zbudowały więc składy bez niego, a w wyniku dużej afery z Ireneuszem Nawrockim w roli głównej, Amerykanin został na lodzie bez wielkich szans na znalezienie pracodawcy. Były mistrz globu nie jest bowiem zawodnikiem tanim, przez co praktycznie wszystkie kluby z Nice 1. LŻ oraz 2. LŻ nawet nie próbują z nim rozmawiać.
W ten sposób koło "karmy i prawdy" się zapętliło. Hancock stał się ofiarą własnej chciwości. Załóżmy, że zimą 2017/2018 nie porzuciłby PGE Ekstraligi. Wówczas nie miałby najmniejszych problemów ze znalezieniem klubu. Teraz nie dość, że nikogo na niego nie stać, to jeszcze ciągnie się za nim łatka dusigrosza i przysłowiowej "złotówy".
Przypomnijmy, że Hancock ma już 48 lat. W związku z tym jest wielce prawdopodobne, że porzucenie jazdy w Polsce w sezonie 2019 może nawet wykluczyć go z naszych krajowych rozgrywek do końca kariery, która przecież nieuchronnie nadchodzi. A wystarczyło nie iść za pieniądzem…
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!