Jak wszyscy doskonale wiemy, Max Fricke zgarnął Indywidualne Mistrzostwo Australii, pokonując m.in. Chrisa Holdera, Rohana Tungate'a czy Brady'ego Kurtza. Jako kibice nie powinniśmy jednak popadać w huraoptymizm. Nie spodziewajmy się po nim cudów w sezonie 2019.
Od dobrych kilku lat wiadomo, że Max Fricke jest jednym z największych talentów w żużlowym światku. Świadczy o tym m.in. zdobyte przez niego mistrzostwo świata juniorów czy wysokie zdobycze punktowe w PGE Ekstralidze. Po wygranych mistrzostwach kraju pojawiło się jednak wiele głosów, że ten sezon może być dla niego przełomowy. Ja jednak apeluję – nie popadajmy w huraoptymizm. To wcale nie musi być dla niego kapitalny rok.
Myśląc o zbliżającym się sezonie należy pamiętać, że za nami są dopiero mistrzostwa Australii. Tam co prawda Fricke był najlepszy i pokonał zawodników, którzy mają już na swoim koncie wiele sukcesów. Zdarzało się już jednak, że mistrzowie z Antypodów później nie byli w stanie nawiązać do swoich najlepszych występów. Za najlepszy przykład może uchodzić m.in. Brady Kurtz, który po tytule zgarniętym w 2017 roku, później nawet nie dostawał wielu szans na jazdę w Euro Finannce Polonii Piła.
O tym, że Fricke jest zawodnikiem solidnym wiemy nie od dziś. Należy jednak pamiętać, że PGE Ekstraliga nie wybacza absolutnie żadnego błędu. Tym samym stawianie Fricke na pozycji "trzeciej rakiety" w zespole wrocławskiej Sparty może być przesadzone i nie ma ani jednego powodu, by w pełni się to nastawiać.
Oczywiście nikt nie może założyć, że młody zawodnik nie zrobił progresu. Wręcz przeciwnie – należy wierzyć, że udało mu się rozwinąć, a pierwszy tytuł zdobyty w sezonie 2019 jest tylko tego przykładem. Należy jednak zachować choć minimum dystansu do całej sytuacji. Można się bowiem bardzo poważnie zawieść.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!