Z roku na rok ubywa mechaników, którzy specjalizowaliby się w tematyce sprzętu żużlowego. Nie ma czemu się jednak dziwić, jeśli spojrzymy na wynagrodzenie jakie pobierają od swoich pracodawców – zawodników.
Jeszcze jakiś czas temu najlepsi żużlowcy na świecie potrafili mieć u swojego boku nawet czwórkę, a niektórzy trójkę mechaników. Każdy z nich miał określoną rolę w zespole i „zasuwał” przy swoim pracodawcy na pełnych obrotach. W ostatnim czasie już nieliczni mają trzech „majstrów”, a wielu ogranicza się do dwóch osób – tak jest w przypadku np. mistrza Europy Leona Madsena. Są też tacy jak np. Maksym Drabik, którzy w zasadzie mają jednego mechanika i ewentualnie jednego pomocnika. Zdarza się też, że żużlowiec ma jednego opiekuna swojego sprzętu, a druga para rąk to np. adept szkółki żużlowej, który doszkala się z zakresu wiedzy o motocyklu. W kuluarach mówi się, że mechanicy zarabiają od sześciu do nawet dziewięciu, a niektórzy dziesięciu tysięcy miesięcznie.
Skąd więc biorą się problemy z brakiem chętnych do pracy w tym zawodzie? – Owszem, zgodzę się, że wszystko wygląda kolorowo i pięknie, gdy patrzy się na kwotę np. ośmiu tysięcy złotych. Tyle, że jednak większość mechaników nie jest zatrudniona, wobec czego prowadzimy własne działalności, pokrywamy koszty ZUS-u, wystawianych faktur, podatków, księgowych i tak dalej. To są wydatki na poziomie ponad dwóch tysięcy złotych, więc z „ósemki” robi się już „szóstka”. Do tego trzeba dodać jeszcze koszty wyżywienia, a będąc cały czas w trasie, nie da się np. samemu sobie gotować. Niekiedy dochodzą także niestety, ale i mandaty, które opłacamy oczywiście z własnej kieszeni… – mówi nam jeden z mechaników, który prosił jednak o zachowanie anonimowości.
Minusem i to bardzo sporym dla „majstrów” w sporcie żużlowym, jest fakt, że sezon trwa nie dwanaście, a tylko osiem miesięcy i to przy założeniu, że na szczęście „rajdera” omijały różne mniejsze lub poważniejsze kontuzje i było mu dane wystąpić w większości lub wszystkich zakładanych imprezach. Wielu mechaników pozostaje więc bezrobotnym na niemalże pół roku, a o sprzęt w zimie też trzeba dbać oraz przygotować go do pierwszych treningów i zawodów. – Często żużlowcy chcą mechanika, ale tylko na osiem miesięcy – od marca do końca października, czyli na czas trwania sezonu. Zdarzają się zawodnicy, którzy będąc pewni przedłużenia swojej współpracy z danymi mechanikami, wypłacają im pensję w zimie, ale to są kwoty dużo mniejsze. W tym okresie roku można zarobić około trzech tysięcy złotych, a odliczając te koszty, o których wspomniałem wcześniej zostaje… ok. tysiąca, maksymalnie półtora. Zdarzają się mechanicy, którzy zarabiają przez cały rok takie same pieniądze, ale… to są wyjątki – dodaje.
Często mówi się, że sukces żużlowca to spora zasługa jego sprzętu, który tego dnia był bardzo szybki i pomógł zdobyć np. piętnaście punktów. Mechanicy żyją nieco w cieniu całej tej otoczki i pozostają „cichymi bohaterami”, aczkolwiek z pewnością każdy docenia ich pracę. A to oni odgrywają sporą rolę, bowiem jadą z miejsca „A” do miejsca „B” z całym sprzętem, by potem znów przemieścić się z punktu „B” do następnej lokalizacji. Są przecież również tacy, którzy na brak jazdy nie narzekają i często widujemy ich w Polsce, Anglii, Szwecji czy Danii, Niemczech i różnego rodzaju turniejach rangi FIM lub FIM Europe oraz towarzyskich. Niektórzy są naprawdę gośćmi w domu, odwiedzając swoje „cztery ściany” sporadycznie lub dosłownie na chwilę. A zerkając na ogrom pracy i poświęcenia robią to za naprawdę śmieszne pieniądze. – Podliczając to wszystko, dzieląc przez liczbę miesięcy, wychodzi nam kwota rzędu czterech tysięcy złotych na rękę na cały rok! Wliczam w to oczywiście brak pracy w zimie, a za coś trzeba żyć. I niech każdy przemyśli czy są to pieniądze godne osoby, która tak jak mówisz, bywa w domu tylko gościem, przez osiem miesięcy, pokonuje dziesiątki tysięcy kilometrów, a niektórzy nawet setki. Często przecież zarywamy też noce, bowiem trzeba przemieścić się ze sprzętem na kolejne zawody, które są na drugim końcu albo w innym kraju. Ciągle żyjemy też w stresie, bowiem wynik zawodnika jest brany jako wykładnik tego, czy wykonujemy swoją pracę należycie.
Podsumowując więc, nikogo nie dziwi, że wśród mechaników pojawia się coraz więcej nowych twarzy. Część z nich po prostu decyduje się nieco przystopować i skupić się na czymś innym. Przecież oni też mają swoje życie, rodziny, dzieci… – Jest to po prostu styl życia, który staje się coraz mniej opłacalny. Dlatego też wielu mechaników nie widzi sensu dalszego uganiania się, tym bardziej, że zawsze znajdzie się młody chłopak, który zrobi to samo, ale za mniejsze pieniądze.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!