Nie ma nic gorszego dla zawodnika, niż start sezonu w gipsie. Cały cykl zimowych przygotowań szlag trafia, organizm bowiem już był przygotowany do trudów meczowych, jak i dalekich podróży między stadionami Europy.
Nie ma co tu owijać w bawełnę, każda kontuzja, która powoduje przerwę w jeździe, ma kolosalny wpływ na dalszą dyspozycję zawodnika oraz wyników jego drużyny.
Każdy z Was doskonale wie, który zawodnik zaczyna sezon od szpitalnego łóżka. Trudno tu teraz rozwodzić się nad tym, który zespół został bardziej osłabiony, bo wśród rekonwalescentów każdy miał pełnić w ekipie ważną rolę. Nie da się wyeliminować zagrożenia kontuzjami na początku sezonu, a kluby nie mogą zakazać zawodnikom startu w innych imprezach, bo to też część przygotowań po zimowym letargu, czy też równie ważne testowanie zakupionych "furmanek".
Sięgając wstecz (wcale nie tak odległe czasy), to tych kontuzji nie było aż tak dużo lub… nie były tak zauważalne, bo zawodników było po prostu więcej. Czy plagę kontuzji na początku ostatnich sezonów da się jakoś sensownie wytłumaczyć? Chyba nie, ale moim subiektywnym zdaniem, zawodnicy czasami zbyt pewni siebie, nie doceniają mocy i potęgi drzemiącej w ich stalowych rumakach. W czasie pierwszych poważniejszych jazd spod taśmy w czterech, na mniej istotnych turniejach, zamiast traktować je treningowo, dają się niekiedy ponieść wyścigowej adrenalinie. Kibice drużyn osłabionych już teraz drżą o najbliższe mecze i modlą się, by przy okazji następnych startów znowu nie gruchnęła jakaś kość czy wiadomość o karambolu z udziałem „ich” zawodników. Spokojnie Panowie, jeszcze się w tym sezonie „naścigają”.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!