Po drugiej kolejce PGE Ekstraligi znów bardzo dużo mówi się o całej procedurze startowej. Jak zawsze, wielu kibiców nie godzi się z przepisem o „lotnym starcie”. Postaram się jednak pokazać Państwu dlaczego jest on potrzebny.
Na początek zająłbym się samym znaczeniem przepisu o lotnym starcie, który mówi, że sędzia ma pełne prawo przerwać wyścig i „wynagrodzić” zawodnika ostrzeżeniem, kiedy żużlowiec rozpoczął sam start przed zwolnieniem taśmy startowej lub nie stał nieruchomo po zapaleniu zielonego światła i na tym zyskał. Sama zasada jest więc bardzo prosta i przejrzysta.
Wielu kibiców mówi jednak, że „wstrzelenie się” w start nie jest błędem, ponieważ zawodnik nie dotyka taśmy, będącej nieprzekraczalną granicą. Prawda jest jednak zgoła inna. Zawsze, ale to zawsze zawodnik puszczający sprzęgło wcześniej niż sędzia wciśnie odpowiedni guzik, dokonuje klasycznego falstartu. Nie jest to bowiem jego umiejętność refleksowa, ale zwykłe szczęście.
W tym miejscu warto przybliżyć przepisy lekkoatletyczne (które co prawda ostatnimi czasy zaczynają być aż zbyt rygorystyczne). W każdym biegu, w szczególności sprinterskim, sędziowie bardzo skrupulatnie sprawdzają „czas reakcji” poszczególnych uczestników. Ustalono bowiem czasową granicę reakcji, która mogłaby odpowiednio zadziałać także w sporcie żużlowym.
Aby wszystko zaczęło jednak odpowiednio działać, „dane reakcyjne” sędziowie musieliby od razu mieć pod ręką, by w tym całym zamieszaniu nie robić tego, co najbardziej nas boli. Mowa oczywiście o przerywaniu wyścigów „czystych”. Póki co jednak jest to minus, który bez nowoczesnych rozwiązań musi być wliczany w koszty walki o sprawiedliwy start.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!