O tym, co dziś stało się w Pile wie już chyba cała żużlowa Polska. Z resztą nic dziwnego, skoro sędzia spotkania wraz z komisarzem toru po prostu nie pozwolili dojechać choćby jeszcze 3 biegów, by zaliczyć rezultat.
Polonia znów znalazła się w potwornie ciężkiej sytuacji i szczerze mówiąc, dowiadując się wszystkich szczegółów, na miejscu zarządu po prostu rzuciłbym to w kąt i wycofał zespół z rozgrywek. Spójrzmy jednak na to, co naprawdę działo się w niedzielę na stadionie przy ul. Bydgoskiej.
Zasadniczo powinniśmy na początku cofnąć się aż do początku sezonu, kiedy to PZM i GKSŻ oficjalnie odbierają obiekty, na których mają odbywać się rozgrywki. W Pile, jak zresztą wszyscy doskonale wiedzą, zezwolono na odbywanie się oficjalnych zawodów, takich jak: mecze ligowe, Złoty Kask, czy ogólnie pojęte imprezy pod banderą PZM. Tor dostał licencję, a żużlowe władze postanowiły ZALECIĆ dosypanie nawierzchni. Działacze klubu z Piły doskonale o tym wiedzieli, lecz zgodnie z jakąkolwiek logiką, zważając też na otrzymanie licencji przez owal, postanowili zrobić to po zakończeniu sezonu 2019. W końcu materiału brakuje, a dla odpowiedniego związania dosypywanie należy dokonać przed zimą.
Przez kilkanaście dni nikt nie widział z tym najmniejszego problemu. Ba, odbył się nawet mecz z ekipą z Rawicza, podczas którego nikt nie ucierpiał. Co więcej, tor wyglądał bardzo solidnie, nie robiło się wiele dziur, a zawodnicy mogli się cieszyć co najmniej kilkoma ścieżkami do jazdy. Zresztą, niejednokrotnie Norbert Kościuch pokazywał, że na „pilskim betonie” ściganie mogło być ciekawe.
Zupełnie nieoczekiwanie wielka zmiana miała miejsce podczas finału Złotego Kasku. Wówczas sędzia Remigiusz Substyk i komisarz Jacek Krzyżaniak uznali, że owal nadaje się do jazdy i z powodzeniem można na nim przeprowadzić jedne z najważniejszych zawodów w kraju. Innego zdania byli jednak zawodnicy, którzy zaczęli protestować. Wszystko rozpoczęło się od „stanięcia okoniem” przez Piotra Pawlickiego i Macieja Janowskiego. Później dołączyli do nich żużlowcy, którzy w ciągu tygodnia trenowali na pilskim torze, będąc bardzo zadowolonymi z jego zachowania. W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć słowa jednego z zawodników, który brał udział w niedzielnym meczu Polonii z PSŻ-em: „ktoś wszedł, pokazał im do czego mogą się doczepić i poszło. Wiem jednak, że bez tego dosypywania nie byłoby takich dziur i na spokojnie odjechalibyśmy mecz”. O tym, kto jest „tym ktosiem” wolę nie mówić. Ten były zawodnik wie jednak doskonale, jak z przyjaciela stawać się wrogiem. Zresztą, nawet w Pile był żegnany jak bóstwo.
Jak wiadomo, praktycznie od razu na pilskich działaczy posypały się gromy. Jak przecież można nie było dopilnować ilości nawierzchni? Odpowiem wprost: skoro nawierzchni było „aż tak bardzo mało”, dlaczego centrala pozwoliła na rozegranie meczu z Rawiczem? Widocznie ktoś tu mocno hiperbolizował.
Tomasz Bartnik, Remigiusz Kaja i spółka mimo wszystko postanowili podjąć rękawicę. Przez cały poświąteczny tydzień prace torowe trwały od białego rana do zmierzchu. Dosypano 100 ton nawierzchni, wynajęto „speca od Cieślaka”, jak mówiono o jednym z toromistrzów, zaangażowano masę ludzi, straż pożarną, właścicieli ciężarówek i różne osoby postronne, by tylko doprowadzić owal do jak najlepszego stanu. Ba, odbyto nawet dwa treningi, które nie wskazywały, by dziś miało dziać się coś złego. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że odwalono kawał bardzo dobrej roboty.
Przyszła jednak sobota, poprzedzająca dzień meczowy. Na stadionie nieoczekiwanie pojawił się niejaki Grzegorz Janiczak, pełniący w niedzielę funkcję komisarza toru. „Działacz”, który wyłonił się znikąd niczym świtezianka czy inna syrena. Jak się okazało, jego słowa okazały się dla pilan zgubne. Na jego polecenie, mimo idealnego ułożenia toru na niedzielne zawody, dokonano bronowania na łukach. Jak wiadomo, właśnie tam nowa nawierzchnia totalnie się rozsypała. Potwierdzeń tej wersji wydarzeń mamy kilka. Po pierwsze, otwarcie powiedział o tym Remigiusz Kaja. Po drugie, na swoim Facebooku podzielił się tym także związany blisko z klubem Sebastian Dreczka.
– Panie komisarzu, czy to prawda, że wbrew woli gospodarzy kazał pan wczoraj zbronować tor?
– Prawda, ale wczoraj to ja tu byłem prywatnie
Kurtyna…
– czytamy na jego „tablicy”.
To, że tor się rozsypał jest prawdą, podobnie jak to, że fatalne w skutkach prace zaleciła osoba z centrali. Zważając na to, w jakich okolicznościach przyszło się dziś w Pile ścigać, obie strony, poza Tomaszem Bajerskim, były za tym, by chociaż dojechać konieczne 8 wyścigów lub przełożyć spotkanie na inny termin. W końcu drugoligowym działaczom zależy na tym, by wszystkie ośrodki wciąż mogły istnieć. Co jednak zrobił sędzia Jerzy Najwer? Po 30 minutach prac na torze, postanowił przyznać walkowera gościom. Nie obchodziło go to, że winę za to ponosi komisarz (notabene będący 2 lata temu zawieszony w swojej funkcji po niedopilnowaniu swoich obowiązków w Gorzowie), który niczym demon wręcz wymusił na działaczach bronowanie toru. Nagle „przepis o 30 minutach” stał się nie do obejścia, mimo odwołania zawodów sprzed tygodnia „na życzenie zawodników”. Mówiąc wprost, jest to polski speedway w pigułce.
Bezsensowność tej decyzji potwierdzają także zawodnicy. Głos w sprawie zabrał m.in. kapitan Polonii Tomas H. Jonasson, który przyznał wprost, że to PZM i GKSŻ mają ze sobą jakiś problem (swoją drogą pozując przed każdym z fotoreporterów, pokazując palcem na logo związku). Jego zdanie podzielił Max Dilger, który na swoim Facebooku napisał, że sędzia odwołał zawody, choć… tor nadawał się do jazdy! Co warto w tym miejscu wspomnieć, „Maksiu” w swojej karierze posmakował torów we Francji, w Niemczech, na Ukrainie czy w Wielkiej Brytanii. Do tego ściga się także na długim torze. Pojęcie o temacie ma więc niemałe.
Jest wielce prawdopodobne, że w zaistniałej sytuacji Polonia wycofa się z rozgrywek. Osobiście się jednak zupełnie nie dziwię. Po ośmiu dniach destrukcji z zewnątrz, jakiegokolwiek działania odechciałoby się nawet najbardziej cierpliwym ludziom na świecie. Wszystko to boli tym bardziej, że zrobiono naprawdę wszystko, by niedzielne spotkanie odjechać w pełnym zakresie. Jak widać, niektórym osobom naprawdę musiało być to nie po myśli.
Dla mnie najlepszym podsumowaniem całego zamieszania jest osoba Grzegorza Janiczaka chodząca po torze i robiąca zdjęcia dziur, spowodowanych jego własną decyzją. "Leśny dziadek"? Zdecydowanie. Zabrakło jedynie syreniego śpiewu. Na miejscu klubu chciałbym nie tylko odwołania decyzji o walkowerze. Żądałbym więc także "głowy" rawiczanina, o którym całe pilskie środowisko żużlowe wypowiada się dziś tylko i wyłącznie w sposób niecenzuralny.
W takich chwilach naprawdę odechciewa się czarnego sportu, w szczególności widząc załzawione oczy osób, które oddały temu całe serce.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!