Janusz Kołodziej na brak startów w różnego rodzaju imprezach w trakcie sezonu nie narzeka. Jest to żużlowiec, któremu dane jest się ścigać także na tych mniej znanych obiektach w Europie.
W ostatnich latach Janusz Kołodziej ograniczał się do startów głównie w PGE Ekstralidze, a do tego dochodziły imprezy krajowe, międzynarodowe i spotkania kadry narodowej. Brak angażów w większej liczbie lig spowodowany jest pracą z młodzieżą w Akademii Żużlowej, którą prowadzi trzykrotny Indywidualny Mistrz Polski (2005, 2010, 2013). Nim się jednak ona pojawiła w życiu Kołodzieja, ten krążył po całej Europie. Ścigał się m.in. w Wielkiej Brytanii, gdzie bronił barw Reading Racers. – Akurat jak jeździłem w Anglii, to ciężko było patrzeć na różne rzeczy, bo było dużo zmęczenia. Wtedy wszystko związane z Anglią kojarzyło mi się bardziej z fast foodami, bo człowiek cały czas się spieszył, a ja też nie znałem miejsc, gdzie można było normalnie zjeść. Duża szkoła życia, mam niesamowicie wiele ciekawych historii. Jak już jeździłem w lidze angielskiej to było inaczej, bo klub załatwiał hotel. Ale jak byłem młodzieżowcem, to mogłem trafić normalnie do rodzin angielskich i tam z nimi mieszkać – mówi na łamach portalu polsat.sport.pl.
Dla wielu żużlowców starty na Wyspach Brytyjskich są idealną szkołą żużla. W przeszłości ścigało się tam wielu Polaków, lecz z roku na rok ta liczba zaczęła maleć. Czy dla Kołodzieja pod jakimś kątem była ważna w kontekście rozwoju? – Nie miałem aż tak dużej styczności z Anglią jeśli chodzi o jazdę na żużlu. W czasach kiedy zaczynałem, to Anglia była mega popularna przede wszystkim u gwiazd żużlowych. Później trochę to się zmieniło. Ja też spróbowałem swoich sił. Okazało się jednak, że ja jestem takim zawodnikiem, który jak ma za dużo jazdy, to nie czuje tego głodu i nie czuje do końca tej zabawy. Anglia bardzo dużo uczy. Będąc młodzieżowcem, dużo mi to pomogło, natomiast będąc seniorem, zacząłem się troszeczkę cofać. Moje ustawienia oraz rzeczy, które wyniosłem z dużego toru nie przekładały się na mały tor. Czasami im dłużej jeździłem w Anglii, tym bardziej cofałem się. Wynikało to jednak z moich błędów. Mogłem podziwiać wielkie gwiazdy jak Tony Rickardsson. On był z innej epoki, z kosmosu. W Oxford zewnętrzna była taka przyczepna, że mało który zawodnik tam dojeżdżał. Kończyło się tylko "glebami", a Tony jakby jeździł u siebie pod domem, na pełnym gazie.
Różnego rodzaju imprezy powodowały, że Kołodziejowi było dane przyjeżdżać na różne mniej znane obiekty jak np. w węgierskim Debreczynie, słowackiej Žarnovicy czy ukraińskim Równe. To tylko kilka ostatnich, a na przestrzeni całej kariery było tego znacznie więcej. Czym się tam charakteryzuje speedway? – Wiadomo że tory mniej uczęszczane nie są tak dobre jak u nas w Polsce. Ja rzadko jeżdżę na zawody w te rejony, ale też się zdarza. Zupełnie inny klimat, z czymś innym to się je – od początku do końca. Od klimatu, charakterystyki toru, podejścia. Ale to też coś fajnego, bo nawet najlepszą zupę jak będziemy jeść codziennie, to nam zbrzydnie.
Tomasz Lorek w swojej rozmowie w serwisie polsatsport.pl zapytał także Kołodzieja o speedway w Argentynie, gdzie ścigał się w przeszłości inny wychowanek Unii Tarnów – Jakub Jamróg. Czy Kołodziej na stare lata, gdy nieco bardziej rozwinie swoją szkółkę to skusi się na wyjazd w tamtejsze rejony? – Oglądałem kilka razy takie zawody, także wtedy kiedy jeździł Kuba. Totalnie nie znam tego klimatu. Wiem, że jest fajnie, bo kilka osób opowiadało, że to bardzo fajne przeżycie i przygoda. Czemu nie? Nigdy nie wiadomo co przyniesie nam jutro (śmiech).
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!