W ubiegłą niedzielę zawodnicy Car Gwarant Startu Gniezno zaskoczyli swą postawą i mimo przegranej z PGG ROW-em Rybnik 47:43, pozostawili po sobie dobre wrażenie oraz, co niemniej ważne, zdołali zabrać ze sobą do Wielkopolski punkt bonusowy.
Zadowolenia z takiego obrotu spraw nie krył po spotkaniu najbardziej doświadczony z jeźdźców „czerwono – czarnych” – Mirosław Jabłoński. Jedno zwycięstwo, dwa drugie miejsca, „śliwka” oraz wykluczenie – to dorobek wychowanka gnieźnieńskiego klubu podczas niedzielnej potyczki w Rybniku. Siedem punktów podniesionych z toru przez Jabłońskiego walnie przyczyniło się do wywalczenia przez podopiecznych Rafaela Wojciechowskiego „oczka” bonusowego. Niewiele jednak zabrakło, by goście z Wielkopolski zgarnęli coś więcej, niż dodatkową zdobycz za lepszy wynik w dwumeczu, sprawiając olbrzymią sensację, jaką niewątpliwie byłaby wiktoria na rybnickiej ziemi. Czy zatem nasz rozmówca odczuwa niedosyt, iż jego zespół mógł do ligowej tabeli dopisać tylko jeden punkt? – Rybnik nam raczej nigdy specjalnie nie „leżał”, tym bardziej na tak odmoczonym torze, więc jesteśmy bardzo zadowoleni z bonusa, przed spotkaniem taki wynik bralibyśmy w ciemno. Rezultat meczu rozstrzygnął się tak naprawdę w ostatnim biegu, co tylko pokazuje jak byliśmy dziś mocni, szkoda jedynie, że nie udało się ostatecznie zgarnąć całej puli, jednak nasza postawa jest dobrym prognostykiem przed fazą play – off. Dzisiejszy mecz pokazał, że nie wystarczy wylać na tor hektolitrów wody, by pozbawić nas największych atutów. Odjechaliśmy swego rodzaju trening przed tym najważniejszym etapem sezonu, tym bardziej cieszymy się z osiągniętego wyniku, i to w dodatku na torze najgroźniejszego rywala – mówił po spotkaniu wyraźnie zadowolony Jabłoński.
Dorobek Jabłońskiego z pewnością byłby okazalszy, gdyby nie pechowy pierwszy bieg, podczas którego po przejechaniu zaledwie połowy okrążenia 34-latek zapoznał się z nawierzchnią rybnickiego owalu. W wyniku upadku wychowanek gnieźnieńskiego Startu został wykluczony z powtórki premierowej gonitwy dnia. Absencja ta bolała zapewne tym bardziej, że w momencie kontaktu z torem Jabłoński przewodził całej stawce, mając spore szanse na odniesienie zwycięstwa. Nasz rozmówca równie pechowo jak zaczął spotkanie, tak je i skończył. Jabłoński w decydującej o losach spotkania gonitwie w pewnym momencie, ku zdziwieniu publiczności, zaprezentował jazdę zbliżoną do tej, którą zawodnicy uskuteczniają podczas końcowych sekund próby toru, wypisując się tym samym z walki o jakąkolwiek zdobycz. Co zatem miało wpływ na dwa tak pechowe wydarzenia w odstępie czternastu wyścigów? – Na torze były, tak to nazwijmy, miejsca bardziej przyczepne. Kiedy wypuściłem motocykl jadąc w kierunku bandy na prostej nagle mi maszynę bardzo „skleiło”. Niestety, w niekontrolowany przeze mnie sposób pojechał on w prawo i cóż… Nie powiem, że był to typowo szkolny błąd, ale jednak moja wina, przez co odbiłem się od ogrodzenia i nie byłem już w stanie opanować sytuacji. Chwała wielka i ogromne podziękowania dla kolegów za to, że zdołali mnie ominąć, bo mogło to się wszystko skończyć zdecydowanie gorzej. A w piętnastym wyścigu, delikatnie mówiąc, nastąpiło małe nieporozumienie z kolegą z pary jednak taki jest sport, taki jest po prostu żużel.
Od pewnego czasu Jabłoński łączy karierę zawodniczą z pracą na rzecz stacji NC+. Jego barwne porównania, humorystyczne anegdoty czy w bardzo przystępny sposób tłumaczone niuanse żużlowego rzemiosła sprawiły, iż jego głos nie tylko towarzyszy widzom podczas transmisji spotkań ligowych, ale dostąpił on również zaszczytu współkomentowania zawodów o światowy czempionat. Czy fakt ten sprawił, iż gnieźnieńska młodzież z większym respektem podchodzi do wiecznie uśmiechniętego Jabłońskiego i bardziej chłonie przekazywaną przez niego wiedzę? – Czy się komentuje zawody dla telewizji czy też nie, na respekt i szacunek trzeba sobie zapracować postawą na torze, poza nim jak i w parku maszyn – tak naprawdę wszędzie. Chłopcy widzą sami po sobie, że rady których im udzielam przynoszą odpowiednie skutki, więc to, czy mówię to jako komentator, czy jako zawodnik, nie ma większego znaczenia. Znam wielu ekspertów, którzy wykonują swoją pracę perfekcyjnie ale nie obce mi są również przypadki ludzi, którzy tak naprawdę nie mają zielonego pojęcia o czym mówią. Przekrój osób pracujących na małym ekranie jest bardzo różny.
Drugi sezon z rzędu gnieźnieński Start zaskakuje wszystkich na ekstraligowym zapleczu, pokazując, że zbyt wczesne wyrokowanie osądów i przydzielanie miejsc spadkowych przed rozpoczęciem rozgrywek może w ostatecznym rozrachunku wzbudzić uśmiech politowania. Podopieczni Rafaela Wojciechowskiego swoją tegoroczną postawą zapracowali sobie na miano pełnoprawnego gracza, w niczym nie ustępując największym ekipom Nice 1. Ligi Żużlowej. W obecnym sezonie „czerwono – czarni” mogą zajść jeszcze dalej, niż w zeszłym, kiedy to zakończyli starty po przegranym półfinałowym boju z rybnickimi „Rekinami”. Wówczas, po remisowym pojedynku na własnym obiekcie, przegrali na delegacji 52:38, długo dotrzymując kroku górnośląskiej drużynie. Czy zatem, w obliczu niedzielnej potyczki i bagażu zawierającym „oczko” bonusowe, w pierwszej stolicy Polski realnie myślą o powrocie do żużlowej elity po sześciu latach przerwy? – Jedziemy tak, jak najlepiej potrafimy i cieszymy się tym, co robimy. Wykonujemy wszystkie te czynności z nieskrywaną radością ale też z pełnym skupieniem i koncentracją. A na ile to wystarczy – zobaczymy na koniec sezonu – zakończył z uśmiechem na ustach rozmowę z portalem speedwaynews.pl młodszy z braci Jabłońskich.
inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!