Jedenaście punktów, dwa zwycięstwa, w tym jedno w newralgicznym momencie spotkania, ale również podwójna klęska i oglądanie pleców młodzieżowca gości. Tak w skrócie można podsumować niedzielny występ Mateusza Szczepaniak ,który nie krył niezadowolenia po meczu na szczycie Nice 1. Ligi Żużlowej.
Rybniczanie do niedzielnej potyczki z gnieźnieńskim Startem podchodzili nad wyraz spokojnie. Co prawda na Górny Śląsk przyjeżdżała ekipa wicelidera ekstraligowe zaplecza, jednak nikt nie przewidywał większych kłopotów w zdobyciu dwóch punktów za meczowe zwycięstwo, jak i bonusowej gratyfikacji za odrobienie dziesięciu „oczek” straty z pierwszego spotkania. Przebieg niedzielnej potyczki pokazał jednak, jak mylne było to myślenie.
Niewiele brakowało, a rybniczanie do ligowej tabeli nie dopisaliby żadnego łupu. O losach meczu zadecydowała dopiero ostatnia gonitwa, w której duet Batchelor – Woryna ograł podwójnie Kudriaszowa oraz Jabłońskiego, jednak kibice niemniej niż wiktorię z piętnastego biegu docenili wyczyn Szczepaniaka z pierwszego wyścigu nominowanego. Rybniczanin znajdował się na drugiej pozycji pomiędzy Oskarem Fajferem a Adrianem Gałą i długo zanosiło się na małe zwycięstwo gości. Szczepaniak nie pozwolił jednak na minimalną przewagę gnieźnian przed ostatnią odsłoną dnia i przypuścił, jak się później okazało, skuteczny atak na czołową lokatę, wprawiając w stan lekkiej ekstazy rybnicką publiczność. Taki obrót spraw nie pozwolił jednak na poczucie zadowolenia u Szczepaniaka, który po spotkaniu nie krył rozczarowania z niewykonania misji w stu procentach – wywalczenia punktu bonusowego. – Nie jestem za bardzo zadowolony z wyniku, powinno to trochę inaczej wyglądać. Koniec końców dobrze, że udało się chociaż zwyciężyć, jednak pozostaje niedosyt z braku bonusa. Mamy teraz trzy tygodnie przerwy do meczu w Łodzi. Musi to być czas pełen jazdy, treningu, ciągłej koncentracji i ciężkiej pracy nad samym sobą oraz sprzętem. Co prawda planuję chwilę odpocząć, ale to będzie dosłownie chwila, bo nie możemy się zdekoncentrować przed najważniejszą częścią sezonu. W trakcie meczu spadł deszcz, który też nie ułatwił nam zadania. Było mokro, nawet bardzo. Zrobiło się błoto, decydował tak naprawdę tylko start, ciężko się kogokolwiek wyprzedzało z tego względu, że istniała tylko jedna ścieżka. Trzeba było czekać na błąd rywala i korzystać z takich prezentów ale one zdarzały się niezwykle rzadko.
Podczas piątej gonitwy dnia nasz rozmówca dosyć agresywnie zaatakował jadącego na prowadzeniu Mirosława Jabłońskiego. Wychowanek klubu z Ostrowa Wielkopolskiego na pierwszym łuku drugiego okrążenia przedarł się na czoło stawki ku uciesze licznie zebranej publiczności na stadionie przy ulicy Gliwickiej 72. Entuzjazmu kibiców „zielono – czarnych”, co dziwić raczej nie może, nie podzielał zawodnik Car Gwarant Startu Gniezno. Mało tego, Jabłoński w dosyć ostentacyjny sposób zasygnalizował nieczyste zagranie ze strony miejscowego jeźdźcy. Po biegu obaj dżentelmeni wymienili między sobą kilka słów i razem zjeżdżali do parku maszyn. – Mirek odpuścił trochę krawężnik, wjechałem mu pod lewy łokieć i udało się to wykorzystać. Byłem już minimalnie przed nim ale w pewnym momencie złapała mnie koleina, która z kolei złapała chwilę wcześniej jego, przez co doszło do kontaktu. Wjechałem przed jego przednie koło, które dotknąłem, ale brawa dla Mirka za postawę fair, bo utrzymał się na motocyklu. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie było to do końca czyste wejście, ale nie było tam żadnego chamstwa – wszystkiemu winna była koleina. Po biegu chwilę porozmawialiśmy o tym zajściu, przybiliśmy sobie „piątkę” i oczywiście przeprosiłem – odsłaniał kulisy tamtego zdarzenia Szczepaniak.
Na ekstraligowych torach dozwolone jest korzystanie z zawodników pod numerem ósmym bądź szesnastym, którzy pełnią rolę rezerwowego. Trenerzy i managerowie drużyn piętro niżej w żużlowej hierarchii, póki co, nie mają możliwości stosowania tego typu manewrów. W Rybniku jednak kolejny już raz zawodnicy mieli wsparcie, niejako ósmego „zawodnika” w postaci wiernej rzeszy kibiców, którzy ponownie szczelnie wypełnili stadion przy ulicy Gliwckiej 72. Fani „zielono – czarnych” przez całe niedzielne spotkanie dopingowali swych ulubieńców, lecz apogeum ich działalności miało miejsce podczas dwóch ostatnich biegów. Jak się jednak okazuje, nasz rozmówca… w ogóle ich nie słyszał! – Niestety, podczas jazdy nie słyszymy za bardzo wrzawy i dopingu kibiców. Dopiero po przejechaniu mety to wszystko do nas dochodzi. W czasie biegu jesteśmy tak skoncentrowani, że liczy się dla nas tylko szerokość toru – zakończył rozmowę z portalem speedwaynews.pl wyraźnie niepocieszony Szczepaniak.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!