Bezapelacyjnym liderem zespołu PGG ROW Rybnik w wyjazdowym meczu z Unią Tarnów był Kacper Woryna. Do wyniku 50:40 i dosyć pewnego zwycięstwa wychowanek tego śląskiego klubu dorzucił czysty komplet 15 punktów, co na trudnym, tarnowskim terenie jest nie lada wyczynem.
Rybniczanie poprzednio gościli w Tarnowie 23 czerwca, ulegając „Jaskółkom” w stosunku 39:51. Wówczas Unia od początku przejęła inicjatywę, tym razem goście zachowali czujność i nie pozwolili rywalom na podobne wejście w mecz w ich wykonaniu. – Zależało nam na tym, żeby nie przespać tego startu i początku spotkania, tak jak to miało miejsce ostatnio. Chcieliśmy mieć możliwość kontrolowania tego pojedynku, właśnie tak, jak to robiliśmy. Cieszy nas to, że zrealizowaliśmy swój plan minimum. Myślę, że cała drużyna również jest z tego zadowolona – ocenił krótko, postawę swojego zespołu, Kacper Woryna.
Po wyjazdowym zwycięstwie różnicą 10 punktów, chyba trudno spodziewać się innego scenariusza, niż awans rybnickich „Rekinów” do finału Nice 1. Ligi Żużlowej. – Wiadomo, że sport jest naprawdę nieprzewidywalny ostatnimi czasy. Nic mnie już nie zdziwi w żużlu, zatem nie ferowałbym wyroków (uśmiech). Jak mówiłem – plan minimum wykonaliśmy, bo to był pierwszy mecz. Czeka nas jeszcze piętnaście biegów, w których może się wszystko zdarzyć. Na pewno łatwiej będzie nam podejść do spotkania z taką przewagą wyjazdową i jechać u siebie, ale z drugiej strony przed własną publicznością oczekiwania też są dużo większe. Nie zamierzamy odpuszczać, walczymy do końca. Przygotowujemy się normalnie bez presji i niczego innego. Jedziemy swoje – krótko zaznaczył.
Lekcja z czerwcowej, dosyć zaskakującej rozmiarowo porażki, została zatem wyciągnięta, co już wtedy zakładał trener Piotr Żyto. Rybniczanie byli drużyną wyraźnie lepszą i w sobotę wygrali zasłużenie. Tor, według Woryny dużo się nie zmienił, choć nawierzchnia wcale nie należała do najłatwiejszej. – Na pewno pomógł nam ten mecz rundy zasadniczej, aczkolwiek co się mogło różnić od ostatniego czasu? Na pewno te „fale” – im dalej w sezon, tym robią się coraz głębsze. Nie przeszkadza to natomiast jakoś super w jeździe, czy walce. Po prostu tak to odczułem. Cóż mogę powiedzieć? Narzekać nie będę, bo kto by to robił po zdobyciu kompletu punktów – zapytał retorycznie.
Na obiekcie w Tarnowie debiutował Dan Bewley. Brytyjczyk poradził sobie całkiem dobrze, gdyż w pierwszych czterech biegach punktował, a w nominowanym nawet wygrał. Mógł on liczyć na wskazówki od tych, którzy znali owal w „Jaskółczym Gnieździe” już lepiej. – Wszyscy dzieliliśmy się informacjami dokoła. Gdy ktoś coś wiedział, to „sprzedawał” pozostałym jakieś cenne informacje. Dan pojechał próbę toru, co na pewno mu pomogło. Dodatkowo ja na niej byłem, zatem mogłem coś więcej powiedzieć na jego temat. Wiadomo, że ostatnie doświadczenia z czerwca również dużo pomogły.
W kolejnym spotkaniu w Tarnowie, pomiędzy tymi drużynami, dało się usłyszeć porcję gwizdów, skierowaną do Woryny od miejscowych kibiców. Jak krótko komentuje to sam zainteresowany? – Wiadomo, że na prezentacji słyszałem gwizdy. Każdemu by się zrobiło przykro, natomiast nie mam na ten temat zdania. To jest sumienie kibiców, jednak podczas jazdy widzę i słyszę tylko to, co się dzieje na torze – uciął krótko temat.
Awersja sympatyków „czarnego sportu” w Tarnowie do lidera gości była jeszcze większa po biegu czwartym. W nim znajdował się on od początku na prowadzeniu, a atakował go Wiktor Kułakow. Gdy wydawało się, że Rosjaninowi sztuka wyprzedzenia rywala po szerokiej w końcu się uda, ten nie zostawił mu miejsca, dojeżdżając do bandy. Sam zainteresowany mówi, że nic w tej sytuacji nie było intencyjne i że nie był świadom tego, iż przeciwnik jest tak blisko. – Wydaje mi się, że on wie, że to był po prostu jego błąd, a nie mój. Ja jechałem swoją ścieżką. Nie oglądałem się jakoś nerwowo, żeby zajechać mu specjalnie linię jazdy. Gdzieś po meczu przeczytałem już, że to był „mój atak na Wiktora”. Chyba ktoś się tam w internecie pomylił. Ja jechałem swoją linią, nie mam do siebie żadnych zastrzeżeń. Wiadomo, że gdybym się obracał, to na pewno nie zajechałbym mu tak bezpardonowo drogi. Szukałem natomiast jakiejkolwiek nawierzchni, bo nie czułem się super szybki w tym biegu, aby „odbić się od płotu”. Trafiłem na Wiktora. Każdy chce wygrywać i nikt nie będzie oglądać się za siebie, aby patrzeć na kolegę, który jedzie z tyłu i mówić coś w stylu: „przepraszam, proszę tędy mnie wyprzedzić”. Z pewnością była to sporna sytuacja, natomiast nie działo się to z jakąkolwiek premedytacją. To zdarzenie torowe i niestety tak to wyglądało. Nie chciałem mu zrobić jakiejkolwiek krzywdy. Całe szczęście nic się nie stało, ale jechałem z przodu, szukałem jakiejś nawierzchni. Chyba to wszystko, co mógłbym powiedzieć na ten temat – zakończył, przedstawieniem swojego punktu widzenia na zaistniałą sytuację, Kacper Woryna.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!