Antoni Bielica jest jednym z eksriderów Śląska Świętochłowice, który cały czas ma styczność ze ściganiem w lewo, a to za sprawą odwiedzania obiektu speedrowerowego. Podczas Memoriału Pawła Waloszka udało nam się zagadnąć byłego zawodnika.
Dziewiętnaście lat trwała kariera Antoniego Bielicy. Osiemnaście sezonów spędził on w barwach macierzystego Śląska Świętochłowice z dwunastomiesięczną (w 1997 roku) przerwą na starty w Wandzie Kraków. Przez te wszystkie lata wystartował w 209 spotkaniach, a na torze pojawił się w równej liczbie 900 biegów. Zdobył w nich 1335 i pół punktu oraz siedemdziesiąt bonusów.
Konrad Cinkowski, speedwaynews.pl: – Rozmawiamy przy okazji II Memoriału Pawła Waloszka, który rozgrywany jest na speedrowerowym obiekcie MS Śląska. Na początek chciałbym zatem pogawędzić o świętochłowickiej legendzie. Jakim był według pana człowiekiem?
Antoni Bielica, były zawodnik Śląska Świętochłowice i Wandy Kraków: – Człowiek do rany przyłóż. Można było brać z niego wzór sportowca – tytan pracy. Osiągał świetne wyniki: na świecie, w Europie, w lidze. Wyniki mówią same za niego, a jeżeli chodzi o Świętochłowice, to drugi taki się jeszcze nie urodził.
– Pan swoją karierę rozpoczynał w 1980 roku, zatem przez pięć lat było panu dane być klubowym partnerem wicemistrza świata. Lepszego idola i mentora mieć nie można było.
– Jak się przyjeżdżało przed Pawłem to… zdarzało się to sporadycznie. Był zawodnikiem, który dążył do tego, aby wyniki drużyny były jak najlepsze. My, młodzi zawodnicy, patrzyliśmy na jego przygotowania do meczu, które on stosował. Teraz jest już zupełnie inaczej…
– Dziewiętnaście lat na torach żużlowych, to spory szmat czasu. Na początku artykułu przytoczone zostaną cyfry, a te mogą budzić podziw – 209 spotkań i 900 biegów. Punktów też trochę przy nazwisku się pojawiło.
– Coś tam udało się uzbierać (uśmiech). Przejechało się prawie dwadzieścia lat. Żużel to piękny sport, cieszy się nim człowiek do dziś, a na sporcie człowiek uczy się charakteru, sport kształtuje człowieka. Nie chodzi się na piwo, a jest się zaangażowanym w treningi. Starty na żużlu sprawiały mi ogromną satysfakcję. Nie patrzyło się na kasę, a na to, co się robi. Gdy się jeździło, to sport żużlowy był piękną sprawą. Na dzień dzisiejszy wygląda on nieco inaczej, to jest komercja – druga liga w telewizji, pierwsza, o Ekstralidze nie wspominając. Za moich lat było inaczej, było więcej „szarości”.
–Śląsk po swoje najcenniejsze klubowe zdobycze medalowe sięgał na kilka lat przed pana karierą. Gdy pan zaczął starty, te wyniki poszybowały w dół…
– Zaważyło na to parę rzeczy, o których nie chcę za wiele mówić. Na pewno kluczowa była śmierć mojego kolegi Andrzeja Kułagi (zginął w wypadku samochodowym – dop. red.) po barażach w Tarnowie. I tak to się u nas zaczął początek końca żużla…
– Pana syn jeździ również w lewo, ale nie na żużlu. Nie ciągnęło go, czy wręcz odwrotnie, to pan go od speedwaya odciągał?
– Bardzo dobrze, że jeździ na speedrowerze. Żużel to bardzo ciężki kawałek chleba, tyle ile miałem upadków i kontuzji, to najważniejsze jest zdrowie. Dziś odczuwam skutki swojej kariery – bóle kręgosłupa to są na porządku dziennym.
– Do pracy w roli trenera pana nie ciągnie?
– Nie za bardzo. Lubię patrzeć na żużel, lubię kibicować, ale jeśli chodzi o sprawy szkoleniowe, to lepiej nie.
– W pierwszej kolejce 2. Ligi Żużlowej zadebiutował Marcel Krzykowski. Jak pan wspomina swój pierwszy ligowy występ?
– Marcel w swoim debiutanckim wyścigu miał upadek, a ja, gdy miałem debiut, to jak wyjechałem do wyścigu, to nie wiedziałem na starcie, gdzie usiąść – z przodu, z tyłu. Niestety, debiut to zawsze trema i trzeba się z nią „przejechać”. Trzeba się uczyć, a Marcel ma przed sobą całą karierę. Ja zdobyłem licencję w wieku szesnastu lat, nie miałem wyników światowych, ale w Świętochłowicach starałem się robić swoje, aby drużyna była zadowolona.
–Mówił pan o komercji w obecnym speedwayu, ale chyba z perspektywy świętochłowiczan fajnie, że druga liga jest w telewizji i można ujrzeć w akcji waszych wychowanków.
– Bardzo mi się podoba, że Motowizja weszła w 2. Ligę Żużlową. Na pewno „wykorzystano” pandemię COVID-19, bo wydaje mi się, że gdyby jej nie było, to ta pierwsza i druga liga nie byłaby tak pokazywana. Ten produkt dobrze się sprzedaje i bardzo dobrze jest ten żużel pokazywany w telewizji. Na stadionie tego wszystkiego nie widać, jak przed telewizorem, a jak ktoś ma 50-calowy telewizor, to w sumie jak na stadionie (śmiech).
– To na koniec pytanie o Memoriał Pawła Waloszka, ale na obiekcie żużlowym. Myśli pan, że za rok albo dwa spotkamy się na obiekcie, którego jest on patronem?
– Jest światełko w tunelu, bo kibice wspierają. Jak powstanie tor i zaczną kręcić kółka, to będzie zaczątek, że znów to powstanie z kolan. Nie będzie to od razu wysoki poziom, ale myślę, że spokojnie taki drugoligowy speedway, jakieś towarzyskie imprezy. Temu stadionowi należy się Memoriał Pawła Waloszka.
źródło: inf. własna
Oferta na PGE Ekstraligę dostępna tutaj -> sprawdź szczegóły!
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!