W piątkowym meczu PGE Ekstraligi ekipa Eltrox Włókniarza Częstochowa przegrała u siebie z RM Solar Falubazem Zielona Góra 43:47. Dla podopiecznych Marka Cieślaka była to druga z rzędu domowa porażka. Paradoksalnie wynik tego meczu jest lepszy niż styl, jaki zaprezentował gospodarz „widowiska”.
Widowisko celowo zostało napisane w cudzysłowie, bo nie oszukujmy się – nawet jak na ogólne standardy meczu PGE Ekstraligi – wiało nudą. A jak na standardy emocji, do których przywykliśmy pod Jasną Górą – była to profanacja jednego z najbardziej emocjonujących owali na świecie. To wynik determinował dramaturgię tego spotkania, ponieważ poza pojedynczymi „wyskokami” w postaci np. Jakuba Miśkowiaka w biegu juniorskim lub ostatniej gonitwy i pościgu Leona Madsena, o losach reszty gonitw decydował wyłącznie start i rozegranie pierwszego łuku. Niestety, nie był to pierwszy taki mecz w tym sezonie, co może niepokoić. Tym razem przecież pogoda nie przeszkodziła w przygotowaniu się do zawodów. I gdyby jeszcze ten tor był atutem gospodarzy…
A nie dość, że widowisko było na poziomie postawy Jasona Doyle'a (o jego postawie za chwilkę), to dodatkowo totalnie niespasowani z nawierzchnią byli sami zawodnicy Eltrox Włókniarza. Zrozumiałbym takowe przygotowanie toru, gdyby miało to pomóc ekipie Cieślaka zaskoczyć rywala – sprawić, że Falubaz łapałby się za głowy i zastanawiał – „kurczę, co oni tutaj wymyślili?! Nie umiemy się tu odnaleźć”. Po pierwszym biegu faktycznie można było tak pomyśleć, ale potem…
Potem na torze istniała już tylko jedna drużyna, której Eltrox Włókniarz statystował. Wynik końcowy 43:47 daje bowiem fałszywy obraz tego, co oglądaliśmy na trybunach i przed telewizorami. W pewnym momencie przyjezdni prowadzili już różnicą dziesięciu punktów, wygrywali starty, tak jakby jechali u siebie, nie na wyjeździe. A Włókniarz? Cóż, skutecznie bronił bonusa wywalczonego w Winnym Grodzie…
RM Solar Falubaz to naprawdę mocna ekipa, która rozpędza się z kolejki na kolejkę i błędem jest mówić o zielonogórzanach w kontekście ich fatalnej postawy w pierwszym meczu z Eltrox Włókniarzem. To była wpadka, wypadek przy pracy. I porażka czterema „oczkami” z „Myszami” nie jest czymś nie do zaakceptowania. To jest sport i czy komuś to się podoba, czy nie – niepowodzenia są wkalkulowane. Chodzi jednak o styl, o postawę, o walkę, a tego był wyraźny deficyt.
Walczył Rune Holta, który w biegu nominowanym postawił wszystko na jedną kartę, nie kalkulował i niestety, popełnił przewinienie, za które słusznie został wykluczony. W drugiej fazie zawodów (dopiero) przebudził się Leon Madsen, a ten, który nie zawiódł oczekiwań to Fredrik Lindgren. Trzech zawodników jednak nie wystarczyło nawet do remisu.
Absolutnie rozczarował kolejny raz Jason Doyle. W jego przypadku parasol bezpieczeństwa został już dawno zwinięty. O ile na samym początku sezonu można było tłumaczyć jego słabą postawę tym, że wciąż poznaje częstochowski owal, tak teraz ciężko znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie. Mówimy przecież o niesamowicie doświadczonym zawodniku, który w swoim CV ma mistrzostwo świata. Od kogoś takiego należy oczekiwać, i to sporo. Tymczasem Australijczyk nie mógł poradzić sobie w piątkowy wieczór z Norbertem Krakowiakiem. Mówi się, że Doyle to taki żużlowiec, który najlepiej czuje się wtedy, kiedy jeździ codziennie. Wówczas łapie odpowiedni rytm i punktuje należycie. Sęk w tym, że rajder rodem z Down Under na wyjazdach spisuje się przyzwoicie, natomiast przy Olsztyńskiej jest tłem dla samego siebie. Jego postawa to największe wyzwanie przed Markiem Cieślakiem, jeżeli Eltrox Włókniarz marzy o fazie play-off. W innym przypadku kibice zaczną tęsknić za Matejem Žagarem…
O tym, jak częstochowianie pojechali słabo w piątkowy wieczór, niech świadczy fakt, że w biegu nominowanym pojechał Paweł Przedpełski, który przystąpił do niego z… zerowym dorobkiem punktowym. To ewenement godny odnotowania – zwłaszcza w PGE Ekstralidze. Pomyśleć, że czasami zawodnicy z dwucyfrówką na koncie nie łapią się do decydujących wyścigów. W tym przypadku poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko dla wychowanka toruńskiego Apatora…
Tym razem słabiej pojechali juniorzy, ale ciężko mieć do nich pretensje przy takim gwiazdozbiorze wśród seniorów. Młodzieżowcy to wartość dodana, ale w żaden sposób nie można kłaść na nich presji ciągnięcia wyniku. Eltrox Włókniarz złapał wyraźny dołek. Dwa punkty w Grudziądzu to głównie zasługa kapitalnej dyspozycji Jakuba Miśkowiaka. Z kolei triumf w Rybniku był obligatoryjny wobec postawy PGG ROW-u w tym sezonie. Wcześniej byliśmy świadkami porażki z Motorem Lublin. Przesadą byłoby stwierdzenie, że częstochowianie już nie mają szans na fazę play-off. Owszem, mają i to wciąż całkiem spore. Do tego potrzebne jest jednak przebudzenie się, a czasu coraz mniej. Przed biało-zielonymi mały maraton. O przełamanie serii porażek na własnym torze nie będzie łatwo, gdyż już niedługo zawita pod Jasną Górę Fogo Unia Leszno.
I jeszcze słów kilka o nawierzchni toru przy Olsztyńskiej. Jeszcze do niedawna – w opinii wielu najlepszy na świecie, teraz? Skrajnie nudny. I tutaj przydałoby się stanowisko klubu w tej sprawie i odpowiedź na pytanie: dlaczego, tak naprawdę już od zeszłego sezonu, nie jesteśmy świadkami widowisk? Naiwne i zarazem wygodne jest myślenie, że to toromistrz odpowiada za takowy stan. Otóż nie, ponieważ toromistrz wykonuje jedynie polecenia narzucane przez mocodawców, a skoro w starciu z Falubazem padł rekord toru (autorstwa Martina Vaculíka), to oznacza, że toromistrz wywiązał się ze swojego zadania. Pytanie zatem: czy Marek Cieślak popełnił błąd w przygotowaniu nawierzchni?
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!