Do dzisiaj wielu lubelskich kibiców w ślad za Stefanem Siarzewskim powtarza w myślach jedno pytanie. Odpowiedź na nie wydaje się prosta, jednak czy na pewno? Podsumowanie sezonu klubu znad Bystrzycy powinno rozwiać wątpliwości, co tak właściwie się stało, że się... nie udało.
Rok temu o tej porze nastroje w Lublinie były naprawdę bojowe. Tai Woffinden, Jason Doyle, Krzysztof Kasprzak – nazwiska przewijające się w kontekście jazdy dla klubu z Lublina były wielkie. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, a lubelskie miliony spożytkowane zostały na niechcianego w Częstochowie Mateja Žagara oraz mającego w końcu zaskoczyć Jakuba Jamroga. Nie przeszkadzało to jednak snuć mocarnych planów. Liczono na kolejny progres Mikkela Michelsena, stabilizację na wysokim poziomie Grigorija Łaguty, Matej Žagar na lubelskim torze miał poczuć się jak w domu, Paweł Miesiąc udowodnić, że poprzedni sezon to nie przypadek, Jakub Jamróg w zastępstwie Dawida Lamparta powinien również sprostać oczekiwaniom. To nie wszystko, był jeszcze deser w postaci juniorów – to właśnie Wiktor Lampart do spółki z Wiktorem Trofimowem mieli siać postrach na ekstraligowych torach i nawiązać do wyników pary Smektała-Kubera. Ostatecznie z całej tej wyliczanki w stu procentach nie zawiódł tylko Matej Žagar, którego… w przyszłym sezonie w Lublinie nie zobaczymy.
Sytuację kadrową na wiosnę poprawić miało wypożyczenie Jarosława Hampela, lecz dziś już wiemy, że jedyny problem jaki rozwiązało jego przyjście dotyczy przyszłego sezonu. Trudno sobie wyobrazić, po kogo sięgnęliby zdesperowani włodarze Motoru oprócz Krzysztofa Buczkowskiego, gdyby nie było Jarosława.
Dołączenie do „Koziołków” zawodnika zaczynającego swoje starty w Pawłowicach wzbudziło skrajne emocje zarówno wśród kibiców, jak i zawodników. Była to pierwsza skaza na nieskazitelnym do tej porze obrazie pt. Motor Lublin.
Do rozpoczęcia sezonu sytuacja trochę przycichła, włodarze zapewniali o braku konfliktów w zespole, a zasady wyłaniania podstawowej piątki seniorów wydawały się jasne.
Pierwszy mecz i pierwszy cios dla Koziołków. Sparta na inaugurację rozniosła swoich przeciwników, których 35 punktów wydawało się wynikiem lepszym niż jazda.
Druga kolejka i pewna wygrana nad Stalą pozwalała mieć nadzieję na udany sezon. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, w jakim dołku zespół z Gorzowa znajdował się na początku sezonu. Po planowanej przegranej w Lesznie i wygranej z Rybnikiem oraz ponadprogramowej wygranej z niesamowitym w tym roku na swoim torze Włókniarzem pierwsza czwórka wydawała się na wyciągnięcie ręki. Rozbicie grudziądzan na własnym torze tylko rozbudziło nadzieje. Humorów nie była w stanie popsuć nawet porażka w Zielonej Górze.
Przed rundą rewanżową „Koziołki” miały wszystko we własnych rękach, jednak jak się okazało mecz po meczu same pomagały kopać sobie przysłowiowy grób. W meczu z rozbitą Spartą nie udało się wywalczyć bonusa, który najprawdopodobniej udałoby się zdobyć, jakby w pierwszym spotkaniu walczono do końca o wynik. Kto wie, czy 43 punkty zdobyte w Gorzowie, nie zmieniłyby się w 45, gdyby lekarz decydujący o zdrowiu zawodników nie dopuścił do jazdy Nielsa Kristiana Iversena z pękniętą kością nadgarstka? W meczu z pewną awansu do najlepszej czwórki Unią do zwycięstwa w dwumeczu zabrakło czterech punktów, a lubelscy juniorzy zdobyli dziesięć punktów mniej od swoich rywali. Wyjazd do Rybnika to była formalność, choć wynik osiągnięty przez Motor nie był nadzwyczajny. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Meczu z Włókniarzem kompromitacją nazwać nie można, po prostu „Lwy” w końcu pojechały na swoim poziomie. To, co wydarzyło się jednak w Grudziądzu kompromitacją na pewno było, a o sile GKM-u w tym spotkaniu niech świadczy wynik meczu, który odbył się dzień później z ekipą Dariusza Śledzia. Mecz z Zieloną Górą mimo dwóch punktów meczowych był porażką. Kolejny beznadziejny mecz lubelskich juniorów, seniorzy przegrywający najważniejsze biegi i Patryk Dudek udowadniający, co znaczy być liderem zespołu.
Wszystko to złożyło się na szóste miejsce na koniec. Miejsce w pełni zasłużone. Do fazy play-off zabrakło niewiele, lecz koniec końców sprawdziły się przedsezonowe zapowiedzi. To właśnie w nich głównym „Motorem” napędowym ekipy miała być para juniorska. Nie była, a jaka to strata niech świadczy wynik Falubazu. Nigdy nie dowiemy się, jak pojechałaby para Miesiąc-Jamróg, gdyby mogli odjechać sezon spokojnie. Mikkel Michelsen nie robił już różnicy takiej jak rok temu, a 29 punktów z bonusami w dwumeczu z Rybnikiem nie jest powodem do wielkiej radości. Tylko dwa punkty stracił również w ostatnim meczu sezonu z zielonogórskimi „Myszami”, ale czy możemy użyć słowa tylko, gdy były to przegrane z Patrykiem Dudkiem dające awans do czwórki rywalom? Najmniej pretensji działacze mogą mieć do pary Łaguta-Žagar, mimo pojedynczych wpadek zawodnicy ci walczyli i byli jedynymi pewnymi punktami ekipy.
Miniony sezon udowodnił, że magia Motoru przestaje się sprawdzać. Zawodnicy przechodząc do Lublina nie dostają napoju warzonego przez Panoramiksa. Nie wszystko się udaje, nie każdy notuje progres i spełnia oczekiwania. Atmosfera nie zawsze jest cukierkowa, a nawet najlepsi kibice w Polsce mają w swoich szeregach czarne owce. I tylko Jacka Ziółkowskiego żal, przez cały sezon musiał świecić oczami przed kamerami, że przecież Jarek też może stracić miejsce w składzie. I tylko podnośniki nigdy nie zawiodły.
Niestety, kolejny sezon nie zapowiada się lepiej. Lubelskie bogactwa i specjalna otoczka wytworzona wokół Motoru w pierwszym sezonie w Ekstralidze powoli pryska jak bańka. Awionetka dla Bartosza Zmarzlika wydaje się tylko zasłoną dymną mającą na celu ukryć kolejną porażkę na rynku transferowym. Gdy Martin Vaculík uzgadniał transfer Gorzowa, Artiom Łaguta do Wrocławia, Robert Lambert do Torunia, podczas gdy Patryk Dudek narzeka na wysokość kontraktu w Zielonej Górze, gdy Jason Doyle znajdował nowy dom w Lesznie, w Lublinie działacze wyszli zwycięsko z pojedynku o podpis Krzysztofa Buczkowskiego i Dominika Kubery, dla których jedyną alternatywą na regularne występy w Ekstralidze był MRGARDEN GKM Grudziądz. Może Dominik Kubera udowodni, że seniorem będzie nie gorszym niż juniorem? Może Krzysztof Buczkowski odbuduje się jak miał to zrobić Jakub Jamróg? Może Wiktor Lampart będzie miał sezon na miarę przypisywanego mu talentu? A może Mikkel Michelsen udowodni, że należy do światowej czołówki?
Lublinianie do końca sezonu mieli wszystko w swoich rękach. Nie można im zarzucić braku zaangażowania czy chęci osiągnięcia jeszcze lepszego wyniku. Nie można winić za zakontraktowanie Jarosława Hampela. Nie możemy powiedzieć, że nie dostarczyli nam emocji. Zabrakło „tego czegoś”, tego co sprawi, że Motor nie będzie drużyną mogącą zaskoczyć, a będzie drużyną, z którą każdy się liczy.
Co więc ostatecznie stało się, że się nie udało? Można winić juniorów, można winić seniorów, można winić trenerów, jednak wszystkie te kwestie są mocno naciągane. Po głębszym zastanowieniu wydaje się, że Motor osiągnął wynik odpowiadający ich sytuacji kadrowej w tym sezonie. Owszem, mógł osiągnąć więcej, czego więc zabrakło? Jakby to Wąski odpowiedział – „Niefart Stefan, niefart”.
Sezon 2020 udowodnił, że nie wszystkie jakby się sprawdzają oraz że to nie jest do końca tak, że nazwiska nie jeżdżą, a sama atmosfera, wspaniali kibice i pieniądze wystarczą, by w Ekstralidze znaczyć jeszcze więcej. Potrzebne są działania, wygrane na rynku transferowym, potrzebny jest lider z prawdziwego zdarzenia, którego po raz kolejny w Lublinie może zabraknąć.
Chociaż… Może Grigorij Łaguta ustabilizuje formę i wróci na poziom sprzed kilku lat?
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!