Wstyd, hańba, kompromitacja. Eltrox Włókniarz Częstochowa 2020 rok może zaliczyć do fatalnych - zacząłem ten tekst od mocnego uderzenia, aby przyciągnąć waszą uwagę. Tak naprawdę, poczynania Lwów trzeba rozdzielić na kilka aspektów - od sportowych, po organizacyjnych.
Pierwsze trzy słowa tego tekstu to znany z okładki gazety "Fakt" tytuł dotyczący postawy piłkarskiej reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w 2006 roku. Biało-czerwoni wówczas nie wyszli z fazy grupowej. I nie ukrywam, że myśląc o tym, co częstochowski klub wyprawiał w tym roku – przede wszystkim na niwie organizacyjnej, kusiło mnie, aby dać podobny tytuł.
Zacznijmy jednak od początku – wszak to podsumowanie całego sezonu, chociaż nie ma sensu teraz rozpisywać się na temat poszczególnych spotkań – kto pojechał dobrze, kto zawiódł itd. To już historia. Wielu kibiców Włókniarza przeszło obok tego sezonu jakby obojętnie, niektórzy uznali, że nic się nie stało, ale znaleźli się też tacy, którzy mocno przeżyli wydarzenia z tegorocznej kampanii.
Miłe złego początki
Eltrox Włókniarz zaczął sezon obiecująco. Wydawało się, że kapitalnie w nowych barwach odnajdzie się Jason Doyle, który był ojcem sukcesu na torze w Zielonej Górze. Niestety, w dalszej fazie nie było już tak dobrze. Australijczyk zmagał się z wieloma problemami, a najczęściej w jego kontekście mówiło się, że po prostu brakuje mu regularnej jazdy. Nie zmienia to jednak faktu, że od tak doświadczonego żużlowca można było spodziewać się lepszej postawy, tym bardziej, że o tym, jak będzie wyglądał ten sezon w dobie pandemii, wiedzieliśmy nie z dnia na dzień, a dużo wcześniej. Doyle mógł i powinien mieć tego świadomość. Z drugiej strony nie można też z Australijczyka robić kozła ofiarnego, ponieważ nie miał aż tak tragicznego sezonu. Średnia na poziomie dwóch punktów przecież nie przynosi ujmy. Na jego niekorzyść zdarzyło mu się wiele drastycznie słabych występów, które co gorsza – miały wpływ na wynik zespołu. Wiemy jaka jest łaska kibica, ale także dziennikarzy – łatwiej jest wypomnieć słabszą formę niż przypominać świetne lub bardzo dobre występy w wykonaniu Doyla. A przecież takich też nie brakowało.
Gdybyśmy prześledzili występy innych zawodników Eltrox Włókniarza, wówczas też dostrzeżemy, że mieli oni mniejsze lub większe wpadki, a więc nie tylko Doyle. Gdy jeden pojechał dobrze, ktoś inny musiał rozczarować. Z bardzo dobrej strony potrafili zaprezentować się Mateusz Świdnicki, Jakub Miśkowiak, Paweł Przedpełski czy Rune Holta, ale wtedy w ślad za nimi nie dali rady pójść Fredrik Lindgren, Leon Madsen czy wspomniany Doyle. Bywało także analogicznie, a gdy wszyscy mieli swój dzień, wówczas Lwy imponowały u siebie z Betard Spartą Wrocław czy w Zielonej Górze z Falubazem.
Łubudubu, łubudubu, niech nam żyje…
Po minionym sezonie w wykonaniu biało-zielonych wysuwa się na pierwszy plan kilka tematów. Pierwszy to świetna postawa na wyjazdach, natomiast fatalna u siebie. Drugi to brak widowisk na częstochowskim torze. Owal przy Olsztyńskiej przez wiele lat był wizytówką speedwaya w najlepszym wydaniu. W tym roku kibice mogli jedynie wspominać dawne widowiska, bo ścigania nie było żadnego. Gdyby jednak tor był atutem gospodarzy, kibice mogliby wybaczyć taki stan rzeczy. Sęk w tym, że nie było ani widowisk, ani wyników na własnym owalu. I tak naprawdę od tego zaczęło się to, co…
… zasługuje na osobny akapit. Konflikt na linii Marek Cieślak – Michał Świącik, który zapoczątkował całą lawinę nieszczęść. Ten pierwszy pozbierał zabawki, wsiadł na rower i pojechał do Jaskrowa, gdzie mieszka. Ten drugi uznał, że jest człowiekiem wszechwiedzącym, o niesamowitych mocach sprawczych, dodatkowo posiada immunitet na wszystko. Z tego tytułu postanowił zademonstrować swoje niebagatelne umiejętności w dziedzinie przygotowania toru. Przecież funkcja prezesa, rzecznika prasowego, dobrego ducha zespołu przebywającego w parku maszyn – to wszystko zdecydowanie za mało. Michał Świącik zapewne od dziecka marzył, aby zostać toromistrzem. I wreszcie udało się! Pochwalił się tym na swoim facebooku. Wspomniałem także o immunitecie, prawda? Otóż tak przynajmniej wydawało się samemu prezesowi, który uznał, że go posiada i że dosypie sobie trochę nawierzchni na tor, mimo że zabrania tego regulamin. O swojej wszechpotędze i dyktaturze był tak przekonany, że wrzucał nawet z tego tytułu zdjęcia na media społecznościowe. Zapomniał jednak, że dyktatura w klubie, a dyktatura i samowolka poza klubem to jednak nie to samo.
Biedny prezes miał pecha, bo dodatkowo spadł deszcz, który popsuł jego misterny plan. Niestety, nie dowiemy się czy tor, który chciał przygotować byłby na miarę wielkiego widowiska. Prognozy zapowiadały, że mogą pojawić się opady, ale Michał Świącik nie wziął pod uwagę, że tego deszczu może spaść trochę więcej niż w zapowiedziach. I tak też faktycznie było. Tor otwarty, tor zalany , tor nie nadający się do jazdy. W efekcie walkower.
Co było dalej? Zainteresowani doskonale wiedzą. Medialny kabaret w postaci odpierania zarzutów na temat dosypywania toru, tylko po to, aby za chwilę prawda miała wyjść na jaw. Do tego przekomarzanie się z Markiem Cieślakiem, w co włączyła się jeszcze pani dyrektor klubu, a prywatnie córka prezesa – Patrycja Świącik-Jeż. Oczywiście było także obwinianie mediów. Ogólnie wszyscy zawinili, tylko nie klub i nie sam prezes Świącik. Zamiast przyznania się do winy, posypania głowy popiołem i przeprosin za koniec końców otrzymany walkower – byliśmy świadkami szopki i wstydu.
Drużyna do samego końca liczyła się w walce o fazę play-off. Nowym trenerem został Piotr Świderski, który debiut zaliczył do kapitalnych – wygrywając w Lublinie. Potem jednak mieliśmy kolejne faux pas w postaci przełożonego meczu z PGG ROW Rybnik, który ostatecznie zamiast w Częstochowie odbył się na Śląsku. To kolejny cios wizerunkowy dla klubu, który miał po prostu szczęście, że rywal był tak słaby, że w tym przypadku atut własnego toru nie miał żadnego znaczenia. Nie zmienia to jednak faktu, że Eltrox Włókniarz w tym roku pojechał zaledwie pięć meczów na swoim owalu. Odnoszę wrażenie, co jednocześnie jest przerażające, że sami włodarze klubu przeszli obok tego jakby obojętnie, jak gdyby nigdy nic – tak po prostu stało się, czasami przecież zdarza się zawalić na całej linii (chociaż tutaj cisną się na usta gorsze słowa niż "zawalić"). "Przecież chcieliśmy dobrze" – no tak, to jest argument nie do podważenia.
Nie jest powiedziane, że gdyby doszło do meczu ze Stalą Gorzów, ekipa Włókniarza odniosłaby zwycięstwo. Trzeba jednak przyznać, że klub – jego włodarze, a w zasadzie włodarz nie pomógł drużynie, która ostatecznie zajęła piąte miejsce i nie weszła do strefy medalowej.
Prezes Świącik dostał zakaz przebywania w parku maszyn w trakcie meczów przez określony czas. Kto myśli, że po tej banicji sternik Włókniarza zmieni swoje nastawienie i po skończonej karze będzie siedział spokojnie na trybunach, ten jest w dużym błędzie. Pozostaje jedynie współczuć Piotrowi Świderskiemu w kolejnym sezonie.
Na koniec kilka pozytywnych słów, bo w całym tym marazmie trzeba doszukiwać się jasnych stron. Absolutnym objawieniem był Mateusz Świdnicki. Junior Eltrox Włókniarza zaprezentował się bez kompleksów i szturmem wszedł w szeregi PGE Ekstraligi. Jego partner z zespołu, Jakub Miśkowiak także nie zawiódł oczekiwań. Obaj żużlowcy w 2021 roku powinni robić różnicę na korzyść Lwów, do których dołączyli m.in. Kacper Woryna i Bartosz Smektała. To już jednak opowieść na zupełnie inną historię, a opowiem wam o niej za rok o tej samej porze. Oby w bardziej przyjemnym tle…
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!