Na początku 2021 roku został przedstawiony regulamin organizacyjny rozgrywek PGE Ekstraligi. Znajduje się w nim kilka ciekawych zapisów, które budzą kontrowersje, ale również śmiech i politowanie. Jedno jest pewne - książeczka regulaminowa to już tylko niewinna nazwa, ponieważ jej zbiór mógłby przykryć swoimi stronicami wiele tomowych dzieł.
Z roku na rok regulamin rozgrywek PGE Ekstraligi rośnie w ruchu jednostajnie przyspieszonym. Środowisko narzeka, że jest on coraz mniej przejrzysty, że niektóre podpunkty są stwarzane tylko dla zasady lub po to, aby znaleźć pretekst na wielotysięczne kary dla klubów lub zawodników. Nie chcemy uszczuplać regulaminu. W zamian wymyślamy nowe przepisy. Co gorsza, wiele z nich budzi wspomniane wcześniej politowanie.
Sami zawodnicy nie za bardzo chcą wypowiadać się na ten temat, ale nie można się temu dziwić. Wszak jakakolwiek krytyka regulaminu z ich strony będzie skutkować ewentualnymi karami. Mamy przecież do czynienia z absurdalnymi sytuacjami, w których żużlowiec dostaje po kieszeni, ponieważ na jego kevlarze logo sponsora jest naszyte w złym miejscu. Dochodzi do coraz bardziej kuriozalnych scen, w których żużlowcy są traktowani niczym zdalnie sterowane maszyny – nie mogą robić nic, co byłoby wbrew kaprysom decydentów. Kiedyś jeden z żużlowców, z którym chciałem zrobić wywiad wideo bał się podejść do kamery bez czapki i klubowego dresu, ponieważ przyznał, że może zostać za to ukarany przez władze ligi… To taka dygresja.
Co nowego serwują nam zatem żużlowi decydenci? M.in. zakaz poruszania się po parku maszyn na hulajnogach bądź rowerach. Podobno jest to zbyt niebezpieczne. Wystarczy, że znajdują się w nim motocykle i metanol. Ciekawa narracja, tym bardziej, że mówimy o facetach, którzy ścigają się 120 km/h na motocyklach bez hamulców. Według władz, ci sami panowie mają stanowić niebezpieczeństwo w parku maszyn, kiedy wsiądą na hulajnogę czy rower. Z kolei argumentacja, że za chwilę ktoś wjedzie na koniu czy wielbłądzie jest już lekką obrazą inteligencji samych zawodników i traktowanie ich jak debili. Cóż, panowie decydenci – nie można mierzyć wszystkich własną miarą.
Jeżeli ktoś chce jeździć na hulajnodze po parkingu czy parku maszyn – niech jeździ. To kwestia indywidualna każdego teamu i raczej nie powinno się nikomu zabraniać w jaki sposób chce poruszać się na terenie stadionu. Tym bardziej, że zawodnicy wcale nie używają tych środków transportu z dużą przesadą, więc czy naprawdę jest tutaj aż tak duży problem, żeby wprowadzać zakazy z tym związane?
Innym ciekawym zapisem jest zakaz używania przez zawodnika w trakcie meczu urządzeń elektronicznych o ekranach większych niż 6,9 cala. W teorii ma to oznaczać, że zawodnik powinien oglądać i analizować powtórki swojego wyścigu lub kolegów z drużyny na specjalnym monitorze umieszczonym w parku maszyn. Tylko po to, aby znalazł się wraz z innymi kolegami w "oku kamery" podczas transmisji, co ma służyć lepszej ekspozycji sponsorów na ich kevlarach.
W praktyce zawodnicy będą przebywać w swoich boksach i oglądać powtórki na ekranach… maksymalnie o wielkości 6,9 cala. Gdzie tu zatem logika? Chcemy, aby żużlowcy byli non stop eksponowani w telewizji. Zabieramy im maksimum prywatności i skupienia w trakcie spotkania, zapominając, że zawodnicy też potrzebują chwili wyciszenia. Potem dziwimy się, że żużlowcom puszczają nerwy, gdy non stop śledzi ich kamera. Dochodzi wówczas do rękoczynów, jak w przypadku Rune Holty lub ewentualnie ostrych słów w najlepszym wypadku.
Niezadowolony z tego przepisu jest doświadczony szkoleniowiec Stanisław Chomski. – Oglądanie w mixzonie tego, co się dzieje i analizowanie przy tłumie ludzi nie ma nic wspólnego z analizą rzeczową. Mały laptop, czy tablet nikomu nie szkodził, w boksie można było oglądać z menadżerem, opiekunem, mechanikiem, czy kimś innym i dało się łatwo wychwycić pewne elementy. Dlaczego zawodnik nie może oglądać tego w swoim boksie? Bo jakaś reklama się zamaże? My czasami wyglądamy jak choinki, mówię tu o sztabie szkoleniowym. Czy my nie możemy po prostu schludnie wyglądać? Spójrzmy na siatkówkę, gdzie zawodnicy oblepieni są reklamami, ale trenerzy, czy menadżerowie mają eleganckie garnitury lub koszulki z logiem ligi i klubu – powiedział opiekun Moje Bermudy Stali Gorzów w wywiadzie dla BestSpeedway TV.
Trudno nie zgodzić się z Chomskim. Zawsze można pójść krok dalej i śledzić żużlowca nawet w drodze do toalety, a na papierze toaletowym umieścić logo sponsora. Przecież to dodatkowy czas antenowy na ekspozycję reklamy…
Być może niedługo w trakcie meczu drużyny nie będą w ogóle mogły odbywać narad i dyskutować bez obecności kamer. Oczywiście z perspektywy kibica oglądającego spotkanie w telewizji to nie lada sprawa, ale dla samych zainteresowanych jest to jednak uciążliwe. Wystarczy, że zawodnicy udzielają wywiadów w trakcie trwania meczu, co przecież w innych dyscyplinach drużynowych jest to niemożliwe. Jak widać, to wciąż za mało.
Światowy, a co za tym idzie polski speedway ma naprawdę wiele poważniejszych problemów do rozwiązania niż debatowanie nad hulajnogami czy wielkością ekranów. Można by pomyśleć, że żużel ma się świetnie skoro władze tego sportu nie mają nic innego do roboty w długie, zimowe wieczory i wymyślają tego typu przepisy.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!