Zawód fotografa żużlowego w dzisiejszych to nie jest łatwy kawałek chleba. Ci którzy zarazili się tą pasją dawno temu nadal to robią, ale łączą to z innymi zajęciami branżowymi lub nie. Ci młodsi, którzy liczyli na łatwy i przyjemny zarobek, albo się wycofali z zawodu, albo robią to tylko dla swojej satysfakcji. Porozmawialiśmy na ten temat z Piotrem Kinem, cenionym i doświadczonym fotografem speedwaya.
Grzegorz Starzec (speedwaynews.pl): Fotografia żużlowa to dla Ciebie hobby, praca czy może jeszcze coś innego?
Piotr Kin (pamiatki-kibica.pl): Na początku to było tylko hobby, później, kiedy zacząłem publikować zdjęcia w gazetach, stało się w jakimś sensie pracą, bo były z tego dochody. Obecnie to praca, ale nadal hobby, połączenie przyjemnego z pożytecznym. Prawdopodobnie jakbym nie robił tego z zamiłowania, to nie miałoby to większego sensu. Ta praca sprawia mi frajdę.
– Do tego stopnia sprawia Ci to przyjemność, że oprócz fotografii, prowadzisz też sprzedaż pamiątek i gadżetów zawodniczych czy klubowych. Da się połączyć te obie czynności podczas jednego wyjazdu?
– Początkowo to było tylko fotografowanie. Gadżetami żużlowymi i ich sprzedażą zająłem się kilkanaście lat temu. Jest to dobre połączenie, bo przy okazji jednego wyjazdu mogę zrobić zdjęcia oraz zarobić ustawiając stoisko z pamiątkami. Oczywiście nie sam, bo do obsługi stoiska mam pracowników. Dzięki połączeniu fotografowania i sprzedaży stadionowej udało mi się zwiedzić spory kawałek Europy i wiele stadionów. Przypuszczam, że o niejednym stadionie, na którym byłem, mało kto słyszał, bo bardzo często planując wyjazdy, tak sobie układam plan, aby, podczas jednego wypadu obskoczyć możliwie dużo imprez. Przywożę wtedy zdjęcia zarówno z Grand Prix, meczu szwedzkiej Elitserien, jak też jakichś zawodów miniżużla, bo takie akurat są na trasie. Nie na wszystkich imprezach podczas takiego wyjazdu ustawiamy stoisko, ale fotografuje na każdych.
– Sprzedaż stadionowa to jedno, a drugie to sklep internetowy. Każdy kibic znajdzie w nim coś dla siebie. Klikając w www.pamiatki-kibica.pl, zobaczymy kalendarze, czapeczki, szaliki, pamiątkowe programy i wiele innych. Wiem, że sporym zainteresowaniem cieszą się retro mianiturki zawodników na motocyklach. Da się z tak szerokiego asortymentu wykreować to, co kibic szuka najczęściej?
– Miniaturki żużlowców. Ten produkt jest liderem. Pamiętam jak jako nastolatek, w latach 80., kupowałem miniaturkę mojego idola z tamtych lat – popularnego „Dołka”, czyli Ryszarda Dołomisiewicza. Było to w Toruniu. Tam wtedy pamiątki były sprzedawane w kiosku jak kiosk RUCHU. Głowę wsadziłem przez okienko i cichutko: Dołooomisieeewiczaaaa poproszę. Byle nikt nie słyszał, bo „Dołka” kupować w Toruniu… Jak zaczynałem z biznesem pamiątkarskim, miniaturki cieszyły się największym powodzeniem. Tak jest i teraz. Ostatnio udało się wprowadzić do sprzedaży figurki retro, na starych motocyklach, ze stojącym silnikiem i bez owijek na kierownicy. Nimi interesują się głównie kibice, którzy zakochiwali się w żużlu w tamtych czasach. Do mojego sklepu stacjonarnego w Bydgoszczy przychodzą zapaleńcy w moim wieku, starsi, młodsi i zamawiają sobie retro figurki różnych zawodników. Ostatnio zrobiliśmy na zamówienie jednemu Anglikowi z Wolverhampton miniaturki Olsena i Ermolenko z konkretnych lat – 1973, 1993. Po obejrzeniu zdjęć stwierdził, że chce, abyśmy poprawili, bo plastron na Ole Olsenie nie jest z 1973 roku. Wiesz jakiej wielkości jest plastron na małej miniaturce? Czego się jedna nie robi dla klienta, poprawiamy. Tak, miniaturki, albo jak mówi na nie mój sympatyczny kolega, fotoreporter z Leszna – Piotr Markowiak -"PAMPERKI” cieszą się obecnie największą popularnością. Kiedyś schodziły bardzo dobrze zdjęcia, ale kiedy nadeszła era internetu, ludzie przestali je kupować.
– W swojej przygodzie z szeroko rozumianym pojęciem żużel, są sytuacje, które szczególnie pamiętasz?
– Jest takich kilka. Głównie wiążą się z jakimiś wyjazdami. Podczas eskapady do Krško, z Michałem Koniecznym z radia „ELKA” na Grand Prix, nie pamiętam, który to był rok. Spaliśmy w domkach w kompleksie z kąpieliskami. Spora grupa dziennikarzy z Polski tam spała. Zrobiliśmy sobie zawody na zjeżdżalniach. Akurat cztery były tak jak w żużlu. Tak jak w żużlu, start ma ogromne znaczenie. Wybijając się do startu jednego z wyścigów, tak uderzyłem tyłem głowy w rant zjeżdżalni, że dopiero na dole zobaczyłem czerwoną strugę. Głowa rozcięta, zakrwawionego mnie Jarek Pabijan zaprowadził do punktu sanitarnego, potem całe zawody w obwiązanej bandażem i chustą na głowie. Było jeszcze kilka awarii samochodów, z czym wiązały się inne przygody. Wtedy to były dramaty, dzisiaj wspominamy to z ich uczestnikami z uśmiechem. Takich sytuacji było mnóstwo. Nie raz się śmiejemy z tych wypadów, że książkę można napisać.
– Książka to nie jest zły pomysł, zwłaszcza że nie jesteś jedyną osobą, które taki pomysł ma. Jak będzie ciekawa i niebanalna, to swoich odbiorców na pewno znajdzie. Czego według Ciebie można życzyć w obecnych czasach zawodnikom, kibicom i dyscyplinie?
– Mój tata, który – jak w wielu przypadkach – zaprowadził mnie jako pierwszy na żużel i nim zaraził, powiedział mi już jakieś 30 lat temu – „żyjemy w bardzo ciekawych czasach". Przypominam sobie te słowa przy różnych sytuacjach, jakie dzieją się w dzisiejszym świecie. Ta obecna jest też niezwykle ciekawa, ale też przykra i bolesna. Zawodnikom można życzyć, aby jechali swoje, najlepiej bez kontuzji i nie zapominali o kibicach, dla których są. Kibicom, aby mogli wrócić na stadiony i cieszyć się z jazdy wszystkich, nie tylko swoich ulubieńców. Dyscyplinie, mądrości działaczy, którzy będą podejmować decyzje dla dobra żużla, bo z tym ostatnio niestety nie jest do końca, tak jak być powinno…
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!