Które rozgrywki w światowym żużlu są najważniejsze? Jeden zapytany kibic powie, że cykl Grand Prix, a inny, że PGE Ekstraliga. I prawdę mówiąc, obaj będą mieli rację. Bo w speedwayu władzę ma ten, kto ma… piątek.
W piątek (nomen omen) pojawiła się informacja o zmianach w cyklu Grand Prix. W gruncie rzeczy chodzi o to, że losowanie numerów startowych, na które zawodnikom często zdarzało się narzekać, gdyż wprowadzało spory element przypadku, zostanie zastąpione przez pełnoprawne kwalifikacje odbywające się po piątkowym treningu. Teraz o układzie pól na przestrzeni całego turnieju nie będzie już decydować zwykłe szczęście, a postawa samego zainteresowanego w mierzonej serii przejazdów.
Komentarze, z jakimi spotykałem się najczęściej? Generalnie pozytywne. Czegoś takiego w żużlu nie było – przynajmniej w czasach, które ja jestem w stanie objąć swoją pamięcią, czyli w przybliżeniu od początku XXI wieku. Czasy wyścigów i tak mierzy się właściwie na każdych oficjalnych zawodach. Poza statystyczną ciekawostką i ewentualną satysfakcją wynikającą z pobicia rekordu toru, nic to jednak nie wnosiło. Dopiero teraz ktoś wpadł na pomysł, by znaleźć dla tych danych zastosowanie praktyczne.
Otrzymujemy kolejny element rywalizacji, a za tym przecież idą emocje. Do tej pory o treningach wiedzieliśmy głównie tyle, że… były. Kibiców nic więcej nie interesowało, bo i nie miało co. Od sezonu 2019 w piątek sprawdzać będziemy nie tylko efekty losowania, ale wyniki, które żużlowcy faktycznie osiągnęli. Będziemy mieli cały piątkowy wieczór i większość sobotniego dnia na dyskusje o tym, czy pierwsze miejsce Zmarzlika w piątek stawia go w roli faworyta w sobotę, a także po co ktoś dał przykładowemu Maticowi Ivačičowi dziką kartę na GP Słowenii, skoro gość i tak zajmuje w kwalifikacjach ostatnie, szesnaste miejsce. Ale właśnie… czy ostatnie na pewno będzie tam oznaczało szesnaste?
Temat ten już kilka tygodni temu poruszał w swoim felietonie mój redakcyjny kolega, Stanisław Wrona. Dwukrotnie w sezonie (przy okazji rund w Krško i Wrocławiu) przydarzy się tak, że kilku żużlowców zmuszonych zostanie do wyboru, co robić w piątek – pojechać na trening przed rundą Grand Prix czy na mecz polskiej PGE Ekstraligi? Wówczas wybór wydawał się dość jednoznaczny, bo jednak zawody zawsze mają przewagę nad niewiążącymi testami. Teraz sytuacja ulega jednak sporemu przewartościowaniu.
Każdy z piętnastu zawodników w cyklu Grand Prix chciałby zostać mistrzem świata. Nawet, jeżeli któryś będzie mówić inaczej, to ludzi z przypadku w obsadzie na sezon 2019 nie widać. Nawet dla tych potencjalnie słabszych (o ile tacy będą) celem minimum będzie pierwsza ósemka – po to, by w przyszłym roku zrobić postęp i móc ponownie mierzyć w złoto. A nieobecność na piątkowych kwalifikacjach nie ułatwi sprawy. Rywale będą mieli za sobą kilka sesji treningowych i lepsze – bo przecież gorszych nie wybiorą – numery startowe.
Z drugiej strony to w polskiej lidze zarabia się pieniądze na to, żeby mieć bazę sprzętową i team godny uczestnika cyklu Grand Prix. To w polskiej lidze są największe oczekiwania ze strony kibiców i działaczy. Popsucie sobie opinii w Polsce nie pomaga w dalszej karierze. Popatrzmy na takiego Grega Hancocka. Facet, który jest czterokrotnym mistrzem świata, nie może sobie znaleźć klubu – i w zasadzie mało komu jest przykro z tego powodu, bo wszyscy pamiętają jego dziwne nieobecności podczas meczów ważnych dla jego ówczesnych drużyn z Wrocławia i Tarnowa.
Rozwiązania pośrednie raczej nie wchodzą w grę. Nie za bardzo wyobrażam sobie Doyle'a, Iversena i Zmarzlika wsiadających po kwalifikacjach w Krško do samolotu, żeby zdążyć na rozgrywany kilka godzin później mecz ligowy w Toruniu (i po zawodach odbywających podróż w drugą stronę). Podobnie nie widzę przełożenia ekstraligowego spotkania bądź słoweńskich kwalifikacji na inny termin. Nikt się także nie zgodzi na odjechanie meczu bez nieobecnego lidera bądź dwóch (a w przypadku Częstochowy nawet trzech). To byłoby przyznanie się do porażki i oddanie prymatu tym drugim rozgrywkom.
A przecież dyskusja o wyższości cyklu Grand Prix nad PGE Ekstraligą (bądź na odwrót) toczy się od lat. Dotąd była ona jednak bardziej akademicka, bo realne konflikty występowały rzadko. Teraz ta wojenka przenosi się na realny grunt. Spodziewać się możemy dwóch aktów. Kto wyjdzie z niej zwycięsko? O tym zadecydują zawodnicy… i bilety lotnicze, które zabukują na dni 31 maja i 2 sierpnia.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!