Lata 90. oraz początek XXI wieku nie bez kozery nazwany jest „kolorowym czasem polskiego speedwaya”. Post transformacyjna rzeczywistość oraz możliwość wyciągnięcia z szuflady paszportu i wykorzystania go w podróży na zachód dała zalążek modowej kreatywności.
Dotknęło to byłych już przedstawicieli krajów demoludów, w tym także nas, Polaków, a „ubraniowa rewolucja” odcisnęła swoje piętno również i na samych zawodnikach. Dwie dekady temu przeciętny fan „czarnego sportu” potrafił rozpoznać zawodnika podjeżdżającego pod taśmę bez żadnej ściągi w postaci programu meczowego czy spikerskiej podpowiedzi. Kibic zasiadający na „Smoczyku”, widząc powiewające na rękawach frędzle od razu wiedział, że to Adam Skórnicki, a rybniccy miłośnicy „szlaki”, gdy tylko na torze pojawiał się zawodnik w kombinezonie w najjaskrawszym odcieniu różu, w mig rozpoznawali, że to francuski internacjonał, Philippe Bergé.
Jednak po tych wszystkich kolorowych latach nadeszła era, kiedy to żużlowa centrala postawiła na profesjonalizm, który uwypuklić miał się m.in. w ujednoliceniu kombinezonów. Kadry narodowe jeździły w kewlarach odpowiadających ich barwom, natomiast kluby zmuszone zostały przez pewne regulaminowe paragrafy do ubrania swych zawodników w takie same stroje. Jak proces „normalizacji” wyglądał na Górnym Śląsku?
Sezon 2009: Pierwszy rok w nowożytnej historii rybnickiego speedwaya, w którym zdecydowano się na jednolite kewlary. Był to niejako symbol odrodzenia się klubu, bowiem stery na Górnym Śląsku przejęła nowa ekipa, z prezesem Michałem Pawlaszczykiem na czele. Przyznać trzeba, że pomysłodawcy kombinezonów pochwalili się dużą wyobraźnią i polotem, prawie tak ogromnym jak rekin widniejący na froncie kewlaru. Zielono – czarne stroje łatwo dawały się wryć w świadomość rybniczan, którzy do tej pory nie uczęszczali na stadion przy ulicy Gliwickiej 72, co – przy zaskakująco dobrych wynikach drużyny jeżdżącego trenera, Adama Pawliczka – pozwoliło na obserwowanie dawno niewidzianego w Rybniku obrazka – tłumów wypełniających obiekt podczas ligowych spotkań. Ostatecznie sezon „Rekiny” zakończyły na pierwszej rundzie fazy play – off, kiedy to naszpikowany gwiazdami zespół z Tarnowa brutalnie obdarł rybniczan z marzeń o ekstralidze.
Sezon 2010: W ocenie wielu kibiców, kewlar zmienił się na lepsze. Wciąż wzrok przykuwał ogromny rekin z wręcz… rekinim zacięciem. Zadbano jednak o kilka szczegółów: zielono – czarna szachownica na froncie oraz poprzeczne pasy w tej samej kolorystyce na plecach nadały rybnickim kombinezonom dynamiki, polotu oraz finezji. Czyli tego, czego nie udało zaszczepić się w zawodnikach Adama Pawliczka. Co prawda, przed sezonem ściągnięto Daniela Nermarka czy Joonasa Kylmäkorpiego, lecz był to zaciąg, który o mały włos nie zdegradował „Rekinów” do drugiej ligi. Na konferencji przedstawiającej nowe „łupy” prezesa Pawlaszczyka, Szwed zapowiedział, iż kibice „zielono – czarnych” zobaczą żużel, jakiego do tej pory nie widzieli. I wielce się nie pomylił, gdyż sympatycy zasiadający na Gliwickiej 72 już dawno nie mieli okazji oglądać zawodnika, który tak bardzo brzydziłby się parową jazdą, jak w zwyczaju miał to robić Nermark. Widmo spadku głęboko zajrzało w oczy rybnickich włodarzy, a ligowy byt uratowano dopiero po barażowych bojach z KMŻ Lubelskim Węglem.Sezon 2011: Rybniczanie zaprezentowali nieco zmieniony kewlar. Owszem, wciąż najważniejszym elementem był rekin, jednak tym razem umieszczony on został na imitacji plastronu. Postawiono również na trochę jaskrawsze barwy, które w ogólnym rozrachunku uczyniły nowe szaty „Rekinów” nieco bezzębnymi. Co w idealny sposób charakteryzowało cały rok drużyny prowadzonej przez Adama Pawliczka. Na papierze popularny „Paweł” dysponował dosyć mocną siłą rażenia: Duńczyk Jesper B. Monberg, Rory Schlein czy niekwestionowany lider, Antonio Lindbäck, przy wsparciu krajowych liderów powinni w cuglach wywalczyć awans do fazy play – off. Rzeczywistość okazała się brutalna, gdyż przy ustalaniu składu nie decydowały aspekty sportowe, tylko finansowe. Jechał ten, wobec którego zaległości były najmniejsze bądź ten, którego sprzęt nie wymagał natychmiastowej reanimacji. Z toru rybniczanie podnieśli szóste miejsce, dające przepustkę na kolejny sezon w pierwszej lidze. Przepustkę, którą GKSŻ momentalnie wytrąciło z rąk, gdyż świecąca pustkami klubowa kasa nie była w stanie zagwarantować niczego więcej, poza powiększającym się deficytem.
Sezon 2012: Chyba najsmutniejszy okres w XXI wieku na Górnym Śląsku. Konieczność jazdy w drugiej lidze, pustki na trybunach i kewlary. A raczej ich brak. Każdy z zawodników jeździł w tym, czym chciał, przywdziewając jedynie plastron z charakterystycznym rekinem. Odżyły więc wspomnienia wśród kibiców „zielono – czarnych” i znów można było organizować konkursy, kto szybciej rozpozna żużlowca po jego „umaszczeniu”. „Niebiesko – biały kewlar? Wiadomo, Jacek Rempała. Gorzowskie barwy? To musi być Adrian Szewczykowski. Kombinezon z widocznym logo Somerset Rebels? To pewnie ten nowy, Jason Doyle” niosło się na wpół pustym stadionie przy ulicy Gliwickiej. Co ciekawe, wspomniany „Kangur” zakontraktowany został tylko na dwa ostatnie mecze, gdy ważyły się losy awansu do pierwszej ligi. Dał się poznać z bardzo dobrej strony, prezentując, szczególnie w rewanżowym spotkaniu z Kolejarzem Rawicz, skuteczny styl jazdy (zdobył 14 punktów i dwa bonusy w sześciu startach). Swoją drogą, przykład Doyle’a pokazuje, jak nieprzewidywalnym sportem jest żużel. Od jego występów z rekinem na plastronie minęło już siedem lat. Rybnik w tym czasie zdołał raz awansować do pierwszej ligi (na torze) i raz do PGE Ekstraligi (przy „zielonym” stoliku). Australijczyk zaś w tym okresie zakwalifikował się do cyklu Grand Prix w którym wygrał już sześć rund. No i został mistrzem globu.
Sezon 2013: Co prawda Rybnik od wód Bałtyku dzieli mnóstwo kilometrów, lecz nie dało się nie odczuć wrażenia, że w roku 2013 powietrze na Górnym Śląsku jest świeże i rześkie niczym na sopockim molo bądź helskim półwyspie. Nowe rządy Krzysztofa Mrozka, dawały nadzieję sympatykom „zielono – czarnych” na to, że niedługo znów nawiążą oni do złotych lat ’60 i 70’ ubiegłego stulecia. Problem jednak w tym, że na kewlarach „Rekinów” próżno było szukać… rekinów! Na kombinezonach zawodników z Górnego Śląska widniał nowy klubowy herb, łączący symbol Rybnika – szczupaka na niebieskim tle oraz legendarny herb ROW-u. Postawiono również na nowość w doborze kolorów – dominująca okazała się biel, która z początku krytykowana była przez większość kibiców, którzy uważali, że ich zawodnicy powinni przywdziewać tylko zieleń oraz czerń. Zdania te szybko jednak umilkły, gdy rybniczanie udali się na mecz do Krosna. Kamera online umieszczona na krośnieńskim kościele pw. Trójcy Przenajświętszej idealnie przekazywała przebieg zawodów na stadionie przy ulicy Legionów 6, a białe kewlary pozwalały na dokładne śledzenie poczynań „Rekinów” na torze. Sezon w ostateczności udało zakończyć się awansem do pierwszej ligi. W szeregach drużyny prowadzonej przez Śp. Jana Grabowskiego brylowali w szczególności Lewis Bridger oraz Václav Milík, którzy mieli wyraźne wsparcie rybniczan z krwi i kości: Michała Mitko, Romana Chromika czy debiutującego w dorosłym speedwayu, Kacpra Woryny.
Sezon 2014: Biała gorączka. Tego, wedle zapewnień prezesa Mrozka, spodziewać się mieli sympatycy rybnickiej drużyny. Doprowadzić ich do niej miał przede wszystkim Chris Harris, który wracał na Górny Śląsk po siedmiu latach przerwy. Kewlar, spod którego nie dało się nie zauważyć efektu zbyt wielu wizyt Brytyjczyka w punktach, w których pożywienie jest przygotowywane szybko i na poczekaniu, nie zmienił się wyraźnie względem poprzedniego roku. Dodano jedynie jaskrawsze elementy, które w ogólnym rozrachunku nie zrewolucjonizowały charakteru kombinezonów. Beniaminek pierwszej ligi zderzył się ze ścianą i omal nie przypłacił tego degradacją, kończąc sezon na przedostatniej lokacie. Jedynym pozytywem roku 2014 jest wyraźny skok formy Woryny, który mimo swego młodego wieku nie raz i nie dwa ratował skórę bardziej doświadczonym kolegom, przywożąc punkty na miarę utrzymania. Sezon ten ważny był również z jeszcze jednego powodu – zaobserwowano pierwszą mutację choroby „białej gorączki”, która przeobraziła się na przestrzeni całych rozgrywek w bakterię „znerwicowania anty – brytyjskiego”, bowiem wspomnianemu Harrisowi w zawodzeniu na całej linii towarzyszył inny syn Albionu – Lewis Bridger.
Sezon 2015: Po całkowicie nieudanym poprzednim sezonie, Krzysztof Mrozek postanowił przebudować skład, który według jego zapowiedzi, miał skutecznie walczyć o awans do żużlowej elity. Sprowadzono w końcu krajowych liderów w osobach Damiana Balińskiego oraz Sebastiana Ułamka. Do dobrze spisującego się na rybnickim owalu Dakoty Northa dokooptowano innego Australijczyka – Troya Batchelora. Czwórka ta, której naturalnym uzupełnieniem miał być Woryna, na papierze wyglądała nad wyraz solidnie. To, co uczyniono ze składem, nie dotyczyło jednak kewlarów, których wygląd praktycznie się nie zmienił. Rybniczanie jak burza szli przez rundę zasadniczą, szczególnie na swoim obiekcie gromiąc drużyny przyjezdne. Czar prysł, gdy nadeszła faza play – off, kiedy to po dwumeczu z prowadzoną przez Marka Cieślaka ekipą z Ostrowa Wielkopolskiego, trzeba było odłożyć plan awansu na później. Jak okazało się w niedalekiej przyszłości, do momentu rozpoczęcia „zielono – stolikowych” negocjacji.
Sezon 2016: Po dziewięciu latach banicji, do żużlowej elity powraca klub z Rybnika. Z tej okazji działacze z Górnego Śląska decydują się na rewolucję – nijakie do tej pory kewlary zastąpione zostają czarnym jak węgiel kombinezonem, z widocznymi zielonymi wstawkami. I najważniejszym elementem – herbem Rybnickiego Okręgu Węglowego na piersi. Fakt ten dostrzegł nawet prezes PZPN-u, Zbigniew Boniek, który za pośrednictwem mediów społecznościowych docenił urodę nowych rybnickich szat. Znaleziono również miejsce dla rekinów, które szczerzyły swe zęby na plecach zawodników oraz ich nogawkach. Powrót na ekstraligowe tory podopieczni Piotra Żyto zaliczyć mogli do udanych, kończąc sezon na przyzwoitym szóstym miejscu. Niekwestionowanym liderem „zielono – czarnych” okazał się Grigorij Łaguta, którego dzielnie wspierali Max Fricke czy Kacper Woryna.
Sezon 2017: Drugi rok z rzędu w PGE Ekstralidze zarząd rybnickiego ROW-u postanowił „uczcić” wyrzuceniem rekinów z kewlarów. Zmiana równie kontrowersyjna jak okoliczności, w których przyszło zakończyć sezon podopiecznym Mirosława Korbela. Dopingowa wpadka Łaguty w ogólnym rozrachunku doprowadziła do degradacji rybniczan, którzy nadal startowali w zielono – czarnych kombinezonach. W pamięci kibiców z pewnością pozostanie właśnie ten model stroju, gdyż większość wyznawała zasadę, iż piękno tkwi w prostocie, a tej rybniczanom nie sposób było odmówić.
Sezon 2018: Kolejna mini – rewolucja, której owocem było dodanie wyraźnego, zielonego akcentu na prawej części kewlaru. Jednak w dalszym ciągu centralną częścią kombinezonu był herb ROW-u. Zmiana ta dodawała nieco kolorytu, w szczególności, gdy podopieczni Antoniego Skupienia wchodzili w łuk, bowiem prawa noga była wyraźnie zielona, a lewa natomiast, czarna niczym węgiel. Żartobliwie można rzec, iż manewr ten miał za zadanie pomóc rybniczanom w osiągnięciu celu, czyli powrotu na żużlowe salony: krok pierwszy nogą prawą – wywalczenie miejsca w najlepszej czwórce pierwszej ligi. Krok drugi kończyną dolną – lewą to awans do finału po dwumeczu z drużyną z Gniezna. Krok trzeci nogą „zieloną”, jak nietrudno się domyślić to wysoka wygrana z Motorem Lublin u siebie. I gdy wszyscy oczekiwali kroku ostatniego, czyli uzyskania korzystnego wyniku na stadionie przy Alejach Zygmuntowskich , doszło spektakularnego upadku w wyniku „pomylenia nóg”. W barażach z Zieloną Górą rybniczanie już nie zdążyli powstać z klęczek i przeraczkowali je w iście dziecinnym stylu.Sezon 2019: Widać wyraźny powrót do idei z 2017 roku. Zrezygnowano z zielonych pasów z prawej strony, zostawiając jedynie kilka akcentów w tym kolorze. Znów dominuje czerń, na tle której dumnie figuruje legendarny herb, który w historii polskiego żużla dwanaście razy górował nad innymi. Kto w tym kewlarze wykręci najlepszą średnią? Któremu z podopiecznych Piotra Żyto przyjdzie najczęściej czyścić swój kombinezon po zaznajomieniu się z nawierzchnią rybnickiego owalu? Historii tej dowiemy się po zakończeniu pierwszoligowych zmagań.
źródło: inf. własna, autor fotografii: Arkadiusz Siwek
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!