Za nami pierwsza kolejka w rundzie rewanżowej PGE Ekstraligi. Działo się w niej sporo, a swój punkt widzenia na przebieg i zakończenie wszystkich spotkań, po raz kolejny przedstawił dla Państwa Maciej Markowski, reporter stacji Eleven Sports.
PGE EKSTRALIGA
FOGO UNIA LESZNO – MRGARDEN GKM GRUDZIĄDZ 52:38
Goście trzymali się dzielnie do 10. biegu, potem przyszła znana im klątwa. Statystyka mówiła, że wygrali ledwie cztery z trzydziestu wyścigów w biegach 11-15. Potwierdziło się to i grudziądzanie w tej serii nie dodali ani jednej wygranej.
Robertowi Kempińskiemu znów zabrakło jednego do całej układanki. Swoje pojechali: Bjerre, Pawlicki i w zasadzie juniorzy. Ponad stan w końcu zaprezentował się Antonio Lindbäck. Więcej oczekiwano od Artioma Łaguty, a Krzysztof Buczkowski choć gryzł tor i walczył za trzech, to dorzucił ledwie dwa „oczka”.
Praca Roberta Kościechy nie idzie na marne, bo postawa Marcina Turowskiego na torze najtrudniejszego rywala, napawała optymizmem. Po każdym zjeździe, junior gości dostawał pochwały i konkretne uwagi co do swojej jazdy. Chyba ta najważniejsza to „Nie oglądaj się”. Im więcej zawodnik patrzy za siebie, tym bardziej denerwuje się zbliżającym rywalem.
Po stronie leszczyńskiej pełen spokój. Oni niczego obawiać się nie muszą, bo jak wspomniał mi trener Baron o „nitrometanolu”: „nic nie testowaliśmy”. Pogubieni znowu byli leszczyńscy juniorzy, którzy od startu rozgrywek nie są „sobą” na swoim torze. Obaj nie mają średniej powyżej 1,300, zaś na wyjazdach punktują powyżej 2,0 na bieg. Rozstrzał spory i zaskakujący. Na pewno nie niepokojący, bo seniorska piątka jest bardzo równa i solidna.
SPEED CAR MOTOR LUBLIN – BETARD SPARTA WROCŁAW 42:48
Konia z rzędem temu, kto postawiłby na wygraną gości po kraksie Taia Woffindena w biegu otwarcia. Brytyjczyk nie pojawił się na torze do końca meczu, a i tak wrocławianie wywieźli pełną pulę. Stawiałem na wygraną Sparty, lecz po tym incydencie szanse bardzo mocno spadły.
Dariusz Śledź mówił, że jego podopieczni zachowali się jak prawdziwi „Spartanie”. Tak to trzeba określić, bo bez swojego lidera rozprawili się na niełatwym torze, w naprawdę trudnych warunkach. Nawierzchnia była ciężka po opadach deszczu, tworzyły się koleiny i na trasie zawodników niejednokrotnie podnosiło.
Trzeba przyznać, że Max Fricke w końcu eksplodował. Od początku sezonu jest bardzo szybki na trasie, lecz brakowało startów. W tym meczu wyjścia spod taśmy były kapitalne w wykonaniu Australijczyka. Nie można przejść obojętnie obok występu Maksyma Drabika. Czternaście punktów i bonus to chyba najlepszy wynik juniora Betard Sparty w wyjazdowym meczu w całej karierze. „Man of the match” i bohater wrocławian.
Złośliwi mówią, że Grigorij Łaguta skończył się, bo przyszły kontrole paliwa. Drodzy Państwo, to nie ma żadnego związku. Występ Rosjanina nazwałem „syndromem pierwszego biegu”, bo często jest przecież tak, że wpadka w postaci taśmy, czy wykluczenia w pierwszej serii zawodów, mści się potem w dalszej części meczu. Tak było z Łagutą i tego się trzymajmy. Poza tym, reszta liderów z Lublina również zawiodła. Miesiąc, czy Michelsen nie byli tymi, z wcześniejszych spotkań. Ambitny i pokorny Wiktor Lampart w końcu zebrał owoce swojej pracy, inkasując dziesięć punktów.
TRULY.WORK STAL GORZÓW – GET WELL TORUŃ 49:41
Po czterech biegach wszystko wydawało mi się klarowne. Po szóstym byłem już tego przekonany. Jednak znów gorzowianie wypuścili wszystko z rąk. Mogli mieć w dwumeczu z Toruniem pięć punktów, a mają tylko dwa.
Nie mieszajmy w ten mecz sędziego, Michała Sasienia. Nawet jeśli należała się czerwona kartka dla Andersa Thomsena, to powtórka biegu trzynastego zakończyła się 5:1 dla Get Well, czyli jak w pierwotnej wersji. Toruń ma bonus, więc arbiter aż tak bardzo nie ucierpi. Najwyżej panowie Demski i Wojaczek odejmą mu po 0,8 punktu…
Goście wygrali bonus tak naprawdę we dwóch i po pół zawodnika z braci, co czyni razem trzech pełnych żużlowców na osiem wpisanych. Jason Doyle znów wyprowadził swoje armaty w meczu wyjazdowym. We Wrocławiu było siedemnaście, w niedzielę na Jancarzu, szesnaście. Ojciec sukcesu (?) torunian. Dobić do niego próbował Niels Kristian Iversen, czyli nie taki znowu stary znajomy gorzowskich kibiców. Dobre biegi przeplatał tymi nieco słabszymi, z czego wyszło jedenaście „oczek” i bonus. Do tego wspomniane połówki braci Holderów i na tym koniec. Nizgorski oczywiście nie jechał, Kościuch błysnął raz, a o juniorach to najlepiej nie wspominać. Trochę słabo, ale jeszcze gorzej powinni czuć się z tym gorzowianie, którzy tak słabego Torunia nie mogli pokonać dziesięcioma punktami.
Ale jak tu zdobyć bonus, kiedy Krzysztof Kasprzak zalicza znowu mizerny występ, bo nikt mnie nie przekona, że 5+3 to punkty „kasprzakowe”. Broniłem go przez kilka kolejek, a przez kilka następnych sprawdzała się moja-jego teoria o silnikach, które przy wysokich temperaturach latają. Był szybki, ale nie w niedzielę, w meczu z Get Well. Wręcz strasznie wolny. To co? Za gorąco?
Gorzowianie tym bardziej powinni zdobyć punkt bonusowy przy tak doskonałej postawie juniorów. W szczególności Mateusza Bartkowiaka, który pokazał, jaki potencjał w nim drzemie.
FORBET WŁÓKNIARZ CZĘSTOCHOWA – STELMET FALUBAZ ZIELONA GÓRA 51:39
Nic nie zwiastowało tak dramatycznego wyniku gości. Jednakże dwa ostatnie biegi przegrane łącznie 9:3, sprawiły że to Włókniarz mocno przybliżył się do fazy play-off. Troszkę na wyrost były komentarze Martina Vaculika i Adama Skórnickiego, którym ewidentnie przeszkadzał tor. Nie wiem czy mieliby tyle żalu, jeśli wygraliby ten mecz. Jednak, jeśli prawdą jest, iż od rana nawierzchnia była nieregulaminowa, a tuż przed meczem nabrała statusu dozwolonej, to coś tu rzeczywiście nie gra…
Warunki były jednakowe dla obu ekip, jak już zwykliśmy tłumaczyć. Po prawdzie, trochę nie rozumiem, że zawodnikom przeszkadzał tor. Od jakiegoś czasu „jęczymy”, że nie chcemy betonów, że powinno być nieco swobody w przygotowaniu nawierzchni. Przykład z niedzieli z Częstochowy pokazuje, że zawodnicy odzwyczaili się od trudniejszych warunków i kręcą nosami.
Jednak nie dla wszystkich stanowiło to przeszkodę. Polscy seniorzy Włókniarza w końcu przebudzili się i trzeba ich nazwać, już nadużywanym przeze mnie wyrażeniem, ojcami sukcesu! Pechowo zaczął Michał Gruchalski i dalej jego występ kompletnie nie kleił się. Ambicji odmówić mu nie można, ale gdy nie otwiera spotkania w dobry sposób, to potem jest nadmiernie zagotowany i nic nie wychodzi. Zastąpił go godnie Jakub Miśkowiak. Chłopak też z dużymi ambicjami i możliwościami. Czuwa przy nim wujek, Robert, były Indywidualny Mistrz Świata Juniorów z 2004 roku. To były czasy! Mieć takiego kogoś obok, to wielka, wielka pomoc.
Zielonogórzanie, można rzec, że pojechali jak zwykle. Tyle tylko, że do tego „jak zwykle” zabrakło 4-5 punktów Piotra Protasiewicza (1 punkt w czterech biegach). Jak zwykle w wykonaniu Falubazu to jest – czterech zawodników po dziewięć punktów, jeden żużlowiec dziesięć i co dadzą juniorzy, to wartość dodana. Młodzieżowcy dali cztery, co jest swego rodzaju zaskoczeniem.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!