Dotychczas nikogo specjalnie nie dziwiło, że zawodnicy żużlowi po rozegraniu niedzielnego meczu ligowego rozjeżdżali się po Europie w kierunku Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Danii. Teraz wszystko jednak uległo pewnym komplikacjom. Kiedy tegoroczny sezon ruszy, zawodnicy będą musieli postawić w swojej obecnej karierze tylko na jedną ligę. Kto straci, a kto zyska?
Pandemia koronawirusa skutecznie paraliżuje nasz obecny świat. Zamiast żużlowych emocji prosto ze stadionu, po długich, zimowych miesiącach, zostaje nam teraz jedynie czytanie o planach działaczy dotyczących możliwych wariacji reorganizacji tegorocznej ligi. I czekanie. Wygaszanie pandemii może być kwestią miesiąca, dwóch, lecz równie dobrze może potrwać to 30 dni za długo. Sportowcom z kolei pozostaje tylko trenowanie w zaciszu domowym, a ich mechanikom – posiadanie nadziei na jak najszybsze ustabilizowanie sytuacji. Jeśli pandemia ustąpi maksymalnie do sierpnia, są szanse od odjechanie rozgrywek, wyłączając z nich oczywiście fazę play-off. Wszystkie decyzje podejmowane będą jednak na bieżąco i dostosowywane do panującej w naszym kraju sytuacji.
Pisanie artykułu na ten temat nie jest proste. Z jednej strony chce się mieć nadzieję na wejście na stadion w najbliższym czasie. Z drugiej czuje się jednak sceptycyzm. Wszystko jest jedną wielką niewiadomą. Trudno jest ułożyć sobie w głowie to, jak wszystko może wyglądać. Jedno jest jednak pewne – jeśli tegoroczne rozgrywki żużlowe dojdą do skutku, sportowcy z kontraktami podpisanymi w innych ligach, prócz polskiej, z dużą dozą pewności postawią na naszą. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę zawodników ekstraligowych, którzy, co nie od dziś wiadomo, inkasują za jeden punkt niemałe pieniądze.
Pomimo negatywnego wpływu pandemii na gospodarkę, w PGE Ekstralidze zawodnicy i tak będą mogli liczyć na najlepsze pieniądze, porównując je z innymi światowymi ligami. Zestawiając również statystyki zachorowań naszego kraju ze Szwecją, czy z Wielką Brytanią, to właśnie nad Wisłą możemy mieć nadzieję na jak najszybsze ustabilizowanie sytuacji. Przy okazji, pierwszym z wymienionych krajów decyzją Szwedzkiej Federacji Motocyklowej, postanowiono, że zawodnicy, do odwołania, nie będą mogli brać udziału w żadnych zawodach, odbywających się poza granicami ich kraju. Może to pokrzyżować nieco plany np. Falubazu, w którym ma zadebiutować przecież Antonio Lindbäck. Czy brak w drużynie jednego z trzech reprezentantów cyklu Grand Prix, mógłby odbić na wynikach drużyny? O tyle dobrze w tej kwestii dla Włókniarza Częstochowa, że Fredrik Lindgren nie mieszka na stałe w Szwecji, lecz postanowił osiąść poza nią, w Hiszpanii.
Czy szwedzcy zawodnicy będą mogli być zadowoleni z takiego obrotu spraw? Kłopoty finansowe w Bauhaus-Ligan nie są wcale żadnym nowym tematem. Szwedzka liga żużlowa, porównywana swego czasu z naszą Ekstraligą, dość mocno podupadła w ostatnim czasie. Tamtejsze kluby nie dysponują raczej w swoich kasach sporymi pieniędzmi, a do czego dochodzi jeszcze kwestia opóźnień w ich wpływaniu na konta żużlowców. Sprawy te były decydującymi dla m.in. Tomasa H. Jonassona. Jak podkreślił w jednym z udzielonych wywiadów, stawka proponowana mu w jego rodzinnym kraju była niestety zbyt niska, by mógł pozwolić sobie na utrzymanie się z niej, wskutek czego zrezygnował z jazdy w swoim kraju.
Podjęcie decyzji o wyborze jedynie polskiej ligi może wiązać się z koniecznością dłuższego pobytu w Polsce, ponieważ granice mogą pozostać wciąż zamknięte. Zdaje sobie z tego sprawę zawodnik TŻ Ostrovii, Sam Masters. W razie konieczności jest on gotowy na przeprowadzenie się na czas ligi do Polski. Decyzję podjął już również Mikkel Michelsen, zawodnik Motoru, Slangerup Speedway Club oraz Indianerny Kumla. Z obawy przed zamknięciem granic i prawdopodobną niemożnością powrotu do Polski w przypadku inauguracji rozgrywek, postanowił pozostać w Polsce, by mieć pewność startów. Jeśli inauguracja sezonu żużlowego stanie się rzeczywistością w najbliższym czasie, to zawodnicy, przebywający obecnie poza granicami naszego kraju powinni już zacząć myśleć o skierowaniu się wraz ze swoimi teamami nad Wisłę – oczywiście po to, by odbyć obowiązkową, dwutygodniową kwarantannę.
Dla zawodników startujących w jednej czy dwóch ligach sytuacja ta i wybory nie powinny mieć większego wpływu. Przyzwyczajeni są do mniejszej liczby startów. Nie stracą więc wiele na postawieniu tylko na jeden klub, mając na uwadze ich jazdę w ubiegłych sezonach. Nie do rzadkości należą przecież sytuacje, w których zawodnicy, w pierwszo- i drugoligowych klubach, oprócz ścigania na torze, podejmują jeszcze inne, dodatkowe prace. Tero Aarnio, w czasie sezonu żużlowiec, w przerwie od niego taksówkarz, czy Mikkel Bech, zawodnik gdańskiego Wybrzeża, pracujący wcześniej na budowie.
Jeśli chodzi zaś o zawodników ścigających się w trzech ligach naraz – czy będą mogli mieć z tym problem? Żużel, jak każdy sport, uzależniony jest finansowo od kibiców, telewizji, samorządów. To z tych podmiotów pojawiają się de facto pieniądze dla klubów, zawodników. Obecna pandemia na pewno spowoduje wiele zmian. Jedna z nich na pewno dotyczyć będzie gospodarki. Nie tylko żużlowcy będą musieli martwić się sprawami finansowymi, chociaż oni i tak ponieśli już spore wydatki w związku przedsezonowymi przygotowaniami.
Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze kwestie sportowe. Niektórzy, zwłaszcza po długiej przerwie zimowej, potrzebują odjechać więcej biegów niż inni, by poczuć się jeszcze pewniej przy podkręcaniu manetki. Dlatego, bądź co bądź, jazda w kilku ligach naraz bardzo ułatwia im tę kwestię i sprawia, że prezentują jeszcze lepszą postawę na torze. Tymczasem przerwa od żużla się wydłuża. Zawodnicy już od paru tygodni powinni wsiadać na motocykle i trenować. Nie zapominajmy w tym momencie przede wszystkim o uczestnikach cyklu Speedway Grand Prix. Większość żużlowców starających się o tytuł mistrza świata, ściga się przecież regularnie w trzech ligach. Pod względem przygotowania się i sprawności stracą na pewno nieco ze swojej dotychczasowej formy.
Kwestią w zasadzie pewną w Ekstralidze jest renegocjacja kontraktów. Część sponsorów klubowych prawdopodobnie wycofa się lub zmniejszy finansowanie. Mimo wszystko, jeśli zawodnikom uda się wyjechać na tory w tym roku i zarobić pieniądze za zdobyte punkty, to i tak będzie dobrze. Nadal będą mogli liczyć na zarobek. Obecna sytuacja sprowadza nas wszystkich do nieco innej rzeczywistości, niż do tej, w której wszyscy dotychczas się odnajdowaliśmy. Tak naprawdę nie wiadomo do końca jak będzie ona wyglądać. Trzeba będzie więc zaakceptować każdą sytuację. Nie wszyscy będą z tego zadowoleni, nie wszystkim będzie się to podobać. Skoro jednak samemu ministrowi zdrowia, Łukaszowi Szumowskiemu, trudno jest oszacować, kiedy epidemia ustąpi w naszym kraju, nie pozostaje nam nic innego niż czekanie. Niestety tegoroczny sezon, jeśli się odbędzie, pod kątem sportowym nie będzie specjalnie wyczerpujący.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!